niedziela, 19 kwietnia 2015

Jakiej chcę Melpomeny?

Podróżując w ostatnim czasie przez niewielki wycinek świata teatru, wiem już co w nim najbardziej mi przeszkadza: mikroporty na scenach studyjnych, wulgaryzmy i wstawki w językach obcych prowadzących narrację nie wiem do czego?  "Bo król w Polsce śliczny, gdy jest zagraniczny"? Chyba nie aż tak?!

Amok. Pani Koma zbiża się! Kolejny dyplom w krakowskiej PWST.

Zupełnie nie rozumiem języka młodych, młodych rocznikowo, bo myślę, że jakaś młodość we mnie została albo nie rozumiem "tego" języka młodych. Bo jeśli popatrzeć na "Niech żyje wojna!" to też jest młodość i stylistyka teledysku. W przypadku "Amoku" wyszedłem ze spektaklu zniechęcony do tego tytułu.

W programie czytamy: "Spektakl jest próbą przekrojowego spojrzenia na problem szkolnych masakr, wniknięcia w istotę tego zjawiska przede wszystkim z perspektywy dziecka, a także zadania nowych pytań dotyczących mechanizmów jakimi rządzą się szkolne zamachy, od mechanizmów kierujących myśleniem sprawców, po mechanizmy przedstawiania tego typu tragedii w mediach". I znów reklama ciekawsza od spektaklu. Owszem, przestrzeń sceniczna z olejną lamperią i krzywymi krzesłami oraz ławkami wyglądała dosyć znajomo, ale później niewiele było szkoły, niewiele było dzieci. Za to dużo zabawy w nastolatków przez tych, którzy niedawno nimi byli, na szczęście bez infantylizmu. 

Liczyłem, że spektakl poruszy problem przemocy naszych polskich szkół, a uczestniczyłem w panelowym przeglądzie "Światowych Dni Przemocy" łącznie z wydarzeniami na wyspie Utoya, które nie mają wiele wspólnego z problem szkolnych masakr. Żadne przesłanie, które udało mi się odczytać, nie pokazało nic nowego.

Jeśli studenci mają się uczyć aktorstwa i teatru, to nie uważam tego przedstawienia za zbyt dobry punkt w ich drodze artystycznej. Zastanawiam się kolejny raz, czy ktoś panuje nad złożonymi egzemplarzami reżyserskimi? Poza tym egzemplarz reżyserski i finał pracy na scenie, to dwie rożne rzeczy. Czy studenci też mają prawo zrezygnować z roli jak w teatrach zawodowych? Chciałbym wierzyć, że studenci wiedzą o czym mówią i zgadzają się z myślą reżysera, której ja nie odczytałem.

"Tworzymy poetycką narrację, która przez swoją niejednoznaczność dotyka problemu z zupełnie innej, egzystencjalnej perspektywy. Cały spektakl balansuje pomiędzy tymi dwiema, nielinearnymi narracjami, dokumentalistyczną a metaforyczną, poetycką a brutalistyczną (...)". Może za dużo tych narracji, ja doliczyłem co najmniej cztery. 
 
Jedyny dla mnie interesujący moment w przedstawieniu, to próba czytania tekstu i jego teatralizacja przez socjopatę-darmaturga. Bardzo groteskowa i pozwalająca odetchnąć śmiechem od nudności oparów soku pomidorowego.

http://www.pwst.krakow.pl/amok

"Dźwięki muzyki" w Glwickim Teatrze Muzycznym.

Bardzo ubogi spektakl, daleki do musicalowego szaleństwa, bliżej operetkowej stylizacji, tyle, że bez nadmiernego napuszenia ocierającego się nieraz o kicz, co nawet jest interesujące, ale tym razem dostaliśmy "coś", co sprawia wrażenie prób generalnych.

Spektaklu nie obroniły nawet dzieci na scenie. Nie mogły obronić, bo nie znaleziono na nie sposobu i dla nich pomysłów. Wdzięczność i pocieszność nie wystarczyły. W filmie zachwyt nad dziecięcą obsadą trwa dłużej ze względu na zmiany planów. W teatrze musi się coś dziać, a głownie widzimy ruch wokół czerwonej sofy i nic więcej. Uboga scenografia potęgowała efekt "niedokończenia". 

Równie uboga była choreografia jak i zespół taneczny. Cztery pary miały zapełnić przestrzeń sceniczną i niestety, nie udało się. Naprawdę, Teresa Sikorzanka zrobiłaby lepszy objazd.

Aktorstwo nie zachwyciło. Wątek miłosny pomiędzy Marią a kapitanem zupełnie nieczytelny. Skąd nagle pojawiła się ta miłość? Pewnie z tekstu. W tym porównaniu to relacja najstarszej córki z wybrankiem jej serca została ustawiona wyjątkowo dobrze, jakby przez moment spektakl był o nich. Jeden z niewielu wątków, w którego prawdę się wierzyło.

Jeśli ktoś liczył na wydarzenie porównywalne z legendą Julie Andrews, srogo się pomylił. Wokalnym zaskoczeniem była dla mnie jedna z sióstr zakonnych, dla niej warto było pojawić się na widowni, ale dziś nie mogę przypomnieć sobie jej nazwiska.

http://www.teatr.gliwice.pl/3,873,Dzwieki_muzyki.html

Głuchoniemi w Centrum Kongresowym w Krakowie, czyli rzecz o "Ślepcach" Teatru KTO.

Wystawienie jednego z moich ulubionych przedstawień teatralnych przez jeden z moich ulubionych teatrów w Centrum Kongresowym było chybionym pomysłem. Przeniesienie spektaklu ulicznego w przestrzeń pudła scenicznego sprawiło, że z widowiskowych "Ślepców" nie pozostało nic. Podobały mi się dwa momenty i oba związane z konfetti. To były jedyne chwile, które magicznie pokonały zastaną rzeczywistość.

W tej rzeczywistości, w której język teatru ulicznego nie został zamieniony na język teatru kongresowego, stała się rzecz dziwna, zapewne największa wypadkowa tego wieczoru. Postaci, które przecież stają się ślepe, zaczęły funkcjonować jakby od zawsze były głuchonieme!

Niech "Ślepcy" pozostaną teatrem ulicznym, a w przestrzeniach zamkniętych niech żyją swoją dobrą jakością w takich miejscach jak kiedyś zaistniały w dawnej zajezdni tramwajowej przy ul. Świętego Wawrzyńca. Tego życzę z całego serca, lekko obolałego niedawnymi wydarzeniami.

Co z tymi tramwajami? Co z komunikacją w Krakowie?

"Tylko od początku kwietnia doszło aż do 12 wykolejeń tramwajów (...)'". To nie brzmi zbyt optymistycznie w perspektywie nadchodzącego lata i wybrzuszania się szyn tramwajowych. Wówczas wykolejeń tramwajów może być kilkadziesiąt a pasażerowie będą zmuszeni ćwiczyć cierpliwość. Jeśli tendencja się nie zmieni, to prawdopodobnie tak będzie. 

Jako miłośnik komunikacji tramwajowej, widzę szereg jej zalet, ale też widzę jeden z największych minusów. Każda awaria związana z zatrzymaniem się składu powoduje efekt domina i sprawia, że pozostałe składy również się zatrzymują. Jeśli tramwaj kursuje wydzieloną przestrzenią to nie jest to jeszcze wielki problem, gorzej, kiedy taka awaria ma miejsce w centrum miasta, gdzie szyny dzielą wspólny pas z transportem samochodowym, wówczas to tragedia. 

Często przy wykolejeniach zostaje naruszona struktura sieci trakcyjnej, co oznacza, że tramwaje pozostające jeszcze w trasie, powinny zostać przekierowane na inne trasy. Zanim pogotowie techniczne nie naprawi usterki, nie można wznowić ruchu. Ostatnio zdziwieni pasażerowie nie mogli zrozumieć, czemu nie jedziemy zgodnie z rozkładem, skoro tramwaj z przeciwka wykoleił się na zewnątrz, a w naszym kierunku nic nie zostało zablokowane. Poza tym procedury bezpieczeństwa zapewne zatrzymują wszelki ruch w obrębie zaistniałego zdarzenia wypadkowego. Rozwiązaniem może być na przykład taki system: http://infotram.pl/tramwaj-bez-kabla_more_16888.html

Zorganizowanie autobusowej komunikacji zastępczej w czasach lotów kosmicznych trwa kilkadziesiąt minut. Nie można mieć pretensji, że autobusy z jakiegoś miejsca muszą dojechać oraz nie ma przecież w gotowości niezliczonej ilości autobusów wraz z kierowcami. Zawsze takie niezaplanowane sytuacje jak wypadki komunikacyjne to małe tragedie ludzkie. Ktoś nie dojedzie na ważne spotkanie, ktoś spóźni się na randkę.

Patrząc na Kraków, widzę jak miasto jest coraz bardziej zakorkowane komunikacją miejską. Na nic ograniczanie wjazdu do centrum. Ludzi w autobusach i tramwajach jest coraz więcej i jeśli wszyscy przesiedliby się do komunikacji miejskiej, to zwiększyłyby się te korki. Już dziś nie wystarczają przystanki podwójne, prędkość przewozowa nie zachwyca, tramwaje stoją na skrzyżowaniach, nawet w momentach mniejszego nasilenia transportowego, czekając na wolny przejazd. 

Ktoś kto codziennie pokonuje na przykład trasę pomiędzy Dworzec Główny Zachód a Politechniką doświadcza cudu organizacyjnego. Stadami przyjeżdżające autobusy i tramwaj pod przystanek przy Politechnice. Loteria. Nie wiadomo, czy tramwaj jest "podwójny" czy nie. Od interpretacji tego faktu przez kierowców zależy nasz los na przystanku. Wówczas podbiegamy pod autobus stojący za tramwajem i wsiadamy lub podbiegamy pod autobus stojący za tramwajem i orientujemy się, że kierowca czeka na odjazd tramwaju, wówczas biegniemy za autobusem, żeby do niego wsiąść na początku peronu przystankowego, gdzie zwolniło się miejsce po tramwaju. 

Pasażerowie startujący z Zachodu mają nieco południowe standardy podróży, gdzie nikt się nie spieszy. Autobus czeka na światłach przy skrzyżowaniu Pawia/Szlak, następnie przy przystanku Politechnika, potem przy włączeniu się do ruchu przed estakadą. Cud! Czepiam się, ale naprawdę za dużo czasu marnuje się w tych "poczekalniach". 

Czekam na cud transportowy w Krakowie albo rewolucję transportową. Na razie mamy prace kosmetyczne wokół Plant. 

niedziela, 12 kwietnia 2015

Uroki podrózowania po ojczyźnie.

Czas świąteczny oraz weekendowy sprzyjają podróżowaniu. Standardy krajowych przewoźników bardzo się zmieniają. Niegdysiejsze olśnienia transportowe gasną, na ich miejsce pojawiają się nowe, to co niegdyś raziło, dziś odchodzi w niepamięć.

Wciąż żałuję, że krajowa komunikacja lotnicza kuleje, a nawet jeśli wydaje się interesująca ze względów czasowych, to koszta są dużo większe niż wylot do Londynu czy innego zachodnioeuropejskiego miasta. Widocznie decydentom nie zależy na tym, by przesiąść się z samochodów, busów, autobusów w maszyny latające. Czemu nie piszę, że z pociągów? Ponieważ w ostatnim czasie pociągi popadły w niełaskę, ich rozkłady są wciąż zmieniane i niedostosowywane do oczekiwań podróżnych, którzy przesiedli się do autobusów. Przyznać trzeba, że takiego szaleństwa jakie fundują nam w połączeniach przewoźnicy pomiędzy miastami wojewódzkimi między sobą oraz stolicą, dawno nie było. Kusi przede wszystkim cena, czas nie zawsze. Chociaż na trasie Kraków - Katowice - Wrocław czas nie gra roli, jedynie cena. 

Kiedy w Czechach weszły na rynek słynne żółte autobusy, ich standard zachwycał. Dziś podróżujemy tam w przestronnych pokładach, z miejscem na nogi, co jest ważne dla osób, które od narodzin urosły co najmniej metr, z ekranami przed sobą i ofertą filmów, programów, gazet, cateringu... W ciągu lat ceny nie wzrosły tak znacznie, tylko złotówka osłabła, standard zwyżkował. Czystość i świeżość widoczna jest od samego wejścia. Prawie niemiecki porządek.

Zaskoczyło mnie, że kiedy na polski rynek wszedł autobusowy przewoźnik, który dziś ma mocną pozycję, nie nastąpiła tego typu ewolucja. Mam wrażenie, że autobusy są coraz starsze, że nie są remontowane, a przede wszystkim, że pomiędzy kursami nie są sprzątane. Czasami zamiast ze śmietników, pasażerowie korzystają z przestrzeni między siedzeniami. Pomimo że stewardessa chodzi z workiem na śmieci przez pokład w końcowym czasie podróży, po skonsumowaniu i wypiciu opłaconej w bilecie oferty gastronomicznej, pasażerowie pozostawiają resztki swojej bytności wokół siedzeń. Czemu nie znika to przed kolejnym rejsem?

Ostatnio korzystałem z kolei, owszem, ceny mogą odstraszyć, jeśli naprawdę chce się zaoszczędzić na transporcie. Zaskoczyły mnie pozytywnie zestawy trakcyjne wojewódzkich przewoźników. Przestronne i czyste, nie to co dawniej, kiedy graffiti było dominantem kolorystycznym blachy. W połączeniach międzyregionalnych zupełna Europa. Ze względu na aurę, miejsca do przewozu rowerów były puste i w tych przestrzeniach można rozprostować nogi, przeprowadzić rozmowę ze współpasażerami czy przez telefon komórkowych nie przeszkadzając nikomu. Poza tym zawsze można przejść się przez cały skład w celu rozciągnięcia przykurczów oraz uniknięcia zatorów żylnych w przyszłości.

Osobiście uważam, że obecnie kolejowe standardy biją na głowę autobusowe, ale stwierdzam też, że krajowe koleje szybkich prędkości są przereklamowane a ceny nieatrakcyjne, zwłaszcza opłaty manipulacyjne w momencie kupna biletu u konduktora. 

Rewia musicalowa - dobry artystyczny misz-masz!

Interesujące przedsięwzięcie artystyczne. Połączenie śpiewu, tańca, niezłej konferansjerki. Konferansjerka mogłaby być klasyfikowana jako działalność kabaretowa i parodystyczna jednocześnie.

Scenariusz oparty jest na występach wokalistów, solo, w duetach. Z nimi albo w osobnych numerach występuje zespół taneczny. Wszystko łączy postać konferansjera - Łukasza Lecha. 

Wśród solistów miło słuchać albo oglądać /przywilej widza/ miedzy innymi: zjawiskową wciąż pod każdym względem Barbarę Ducka, nieziemskiego wokalnie Jakuba Oczkowskiego czy o urodzie amanta filmowego Mariusza Jaśko. 

Konferansjer jest zjawiskiem samym w sobie. Ewoluował albo dokonał niejakiej rewolucji przez lata na scenie ze względów na wszechobecne fit, w związku z tym nieco uciekła mu pierwotna wartość artystyczna w numerze "Nogi, nogi roztańczone", cały pastisz. Ale za to w "łącznikach" pomiędzy numerami, kiedy maluje słowem i zapełnia czas, humoru w jego monologach nie brakuje. 

W tańcu oglądamy opis do śpiewanych numerów musicalowych, mamy też samodzielne choreografia, jak na przykład kankan. Wszystko ładne i składne.

Zastanawiam się, czy rewia pasuje do musicalu. Bo musical to bardziej Broadway a rewia to bliżej do Paryża. O ile nie brakuje mi musicalowej otoczki, to na pewno brakuje rewiowych schodów i piór.

http://www.rewia-musicalowa.pl/

sobota, 11 kwietnia 2015

Wiera Gran w Krakowie.

Bardzo kameralny i subtelny spektakl o dość kontrowersyjnej postaci warszawskiego getta. "Samotne tango Wiery Gran" to monodram, w którym z resztek pamięci poznajemy postać tytułowej bohaterki. Samotna postać opowiada nam o swoim burzliwym życiu w burzliwych czasach. Przedstawia swoje wybory, determinację przeżycia. Nie broni się, nie ocenia, nie daje jasnych odpowiedzi. Nam widzą pozostaje przede wszystkim sięgnąć do źródeł historycznych i jeśli mamy moralne prawo, osądzić postać. 

Spektakl zagrany na scenie Teatru Bez Rzędów, scenie studyjnej wprowadza nastrój niejakiej intymności. Rekwizyty prawie nas dotykają, aktorka przemieszcza się na wyciągniecie naszych rok. Ta bliskość sprawia wrażenie szczerej rozmowy, niekoloryzowania. Bez krzyku, martyrologii.

To monodram z wykorzystaniem piosenki, muzyki na żywo, ze dobrym aktorstwem, ciekawą interpretacją wiersza. Duże brawa dla aktorki grająca tytułową postać, za różne odcienie gry, za umiejętne utrzymanie zainteresowania, dobry kontakt z publicznością. Kiedy w finale staje się nieobecna, czuję się niedosyt, że jeszcze nie wszystko zostało powiedziane, że jeszcze chce się obejrzeć obrazki z jej życia, historycznego kalejdoskopu. Brawa są jakby zbyt współczesne w tym momencie, nie na miejscu, ale na szczęście zasłużenie dla występujących.

To przedstawienie dla kochających klasyczny teatr. Gdzie słowo staje się siłą sprawczą. Jeśli będzie mi dane, z przyjemnością obejrzę raz jeszcze ten tytuł.

http://teatrmidraszowy.pl/samotne-tango-wiery-gran/

piątek, 10 kwietnia 2015

Od czytających tego bloga i o czytajacych tego bloga.

Ostatnio otrzymałem wiadomość od osoby czytającej tego bloga: "Cały nasz rok przeczytał pańską recenzję o Transdyptyku i w żadnej mierze pan nas nie uraził, jedynie rozbawił., więc niech Pan nami się nie przejmuje. Proszę się zapoznać z recenzją o tym spektaklu od innych ludzi, link jest zamieszczony pod pańską recenzją. I dla Pana będzie lepiej jeśli Pan będzie chodził na balet, a nie tracił swój czas na spektakle teatru tańca, których Pan jak Pan sam mówi nie rozumie i nie zapowiada się na to że zrozumie".

Bardzo uradował mnie fakt, że mój tekst miał niejaką rzeszę czytelników, tym bardziej radowała mnie świadomość, że z tekstem tym zmierzyli się przyszli mgr sztuki aktorskiej. Jako przyszłe elity tworzące mapę kulturalną naszej rzeczywistości, może w swojej twórczości radosnej zastanowią się również, że odbiorcą ich sztuki może być zupełny laik z zakresu tańca, który nie odczyta tego, co autor miał na myśli, minie się z głównym przesłaniem. Nie powinna taka persona pojawiać się na przedstawieniach teatru tańca, a tym bardziej opisywać świat zastany z własnej perspektywy. Nawet jeśli ten opis jest niszowy i daleki od uświęconej normatywności. 

Zatem jak to się dzieje, że teatr rozumiem, film rozumiem, muzykę rozumiem, balet rozumiem, jestem oblatany w tymi i owym, a nie rozumiem teatru tańca. Widocznie w życiowym doświadczeniu  gdzieś zagubiłem umiejętność odczytywania jego kodu. A może współcześnie brak w nim opowieści. Polski Teatr Tańca rozumiem, ale zapewne tylko dlatego, że ma dopełnienie w postaci Balet Poznański.

Recenzję, do której link jest pod moją recenzją, przeczytałem nie raz i w moim przekonaniu jest dużo lepsza od spektaklu. Wyrazy uszanowania dla autora. Mam wrażenie, co mnie nieco niepokoi, że byliśmy na dwóch różnych przedstawieniach. Miło mi czytać, że moja twórczość blogowa nosi znamiona recenzji, osobiście nazwałbym ją jedynie formą eseju.

I równie ciekawa wiadomość na zakończenie: "Bardzo dziękuje za opinię i recenzję. Ciesze się, że masz odwagę pisać co myślisz, niczego nie neguję bo masz prawo do wyrażania swojej opinii. Krytyka uczy i daje kopa do działania. Dziękuje". Ja również dziękuję za tę wiadomość.

PS. Zarzucano mi często, że zbyt technicznie podchodzę do przedstawionego świata scenicznego. Że opisuję maszynerię, psujące się rekwizyty, niewłaściwy dobór elementów dekoracji. Ale jeśli z owego świata przedstawionego tylko tyle udaje się odczytać? Niegdyś było mi dane obejrzeć dość gwiazdorską "chałturę" ze stolicy. Publiczność opuszczająca widownię zachwycona była jedynie wyjątkowo sprawną zmianą dekoracji. Tak bywa czasami w świątyniach melpomeny.

czwartek, 9 kwietnia 2015

"Ślepcy" w Teatrze KTO.

Rzadko się zdarza tak artystycznie urzekające przedstawienie. Rzadko się zdarza, by teatr przeniósł tak sprawnie język literatury na swój język. Tym razem scena okazała się lepsza od liter. Piękny tekst Jose Saramago zamieniono na totalny spektakl. Można rzec, że to niejako uliczne objawienie, wielka niespodzianka dla widza, bo choć w teatrze ulicznym widziano już wiele, to tym razem miłe zaskoczenie, że coś jeszcze można powiedzieć. Dla mnie teatr to wciąż opowieść i jednak linearność. 

Nie jest to teatr pozbawiony przemocy, mocnych akcentów, ale zastosowano te elementy wyjątkowo umiejętnie.

Spektakl opowiada o całkiem prawdopodobnym wydarzeniu w dobie wszelkich pandemii i zagrożeń użycia broni biologicznej. 

Spektakl urzeka, jest nieco totalnym przedstawieniem, z kaskaderskimi popisami, od początku do końca bije z niego energia, ciągle buzuje i na szczęście sprawia, że człowiek nie przechodzi obok niego obojętnie. I nie można tego gigantycznego obrazu oglądać tylko raz. Należy go obejrzeć kilka razy, najlepiej z każdej strony, z tyłu. Z góry też, jeśli istniałaby taka możliwość.  

"Pewnego dnia na nienazwane miasto w nienazwanym kraju spada epidemia białej ślepoty. Bez ostrzeżenia dotyka ludzi zajętych zwykłymi, codziennymi sprawami, nie oszczędzając nikogo - starców, dzieci, kobiet, mężczyzn, osób prawych i z prawością mających niewiele wspólnego, słabych i silnych. Władze w pośpiechu zamykają pierwszą grupę w nieczynnym szpitalu psychiatrycznym. Z dnia na dzień ta zamknięta społeczność zaczyna się rządzić własnymi, twardymi prawami, które szybko wyznaczają role ofiar i oprawców, poddanych i panów. I tylko jedna osoba wie, że nie wszyscy są ślepi. Ta powieść jest wstrząsającym i głęboko przenikającym czytelnika studium kondycji ludzkiej". /http://bonito.pl/k-351266-miasto-slepcow/ 

Kondycja ludzka przedstawiona w spektaklu nie wypada najlepiej. Z dnia na dzień ludzie stają się coraz bardziej zwierzęcy, pozbawieni dawnych norm i schematów działania na nowo tworzą swój porządek. Tak jak w świcie zwierząt, wygrywa najsilniejszy, nie jest to tylko siła mięśni, ale posiadanych akcesoriów: kija, pałki, butów, worka, łóżka... "Wśród nich prym wodziła kobieta, sprawiająca wrażenie wszechobecnej, pomagała nosić kartony, zachowywała się tak, jakby wskazywała drogę". Jako jedyna, w książce żona lekarza, nie straciła wzroku. W spektaklu Teatru KTO jej motywacją jest pomoc innym ludziom, wypełnia człowieczy obowiązek, można rzec z natury chrześcijański. Choć świat już nie jest takim jaki był, nie jest taki jaki znamy. Czasami świat ten przypomina obrazy z filmów Tarkowskiego o wspólnym mianowniki: samotność człowieka w zimnym poatomowym świecie. Tak samo jak w książce, nie wiemy skąd pojawiła się epidemia. Ta niewiadoma paraliżuje wszelkie racjonalne działania, nie ma zasad, jest loteria. 

"Skoro nie możemy żyć jak ludzie, postarajmy się przynajmniej nie żyć jak zwierzęta". "Być może w świecie ślepców wszystko będzie wreszcie prawdziwe". "Ludzie zaczną wreszcie być sobą, ponieważ nikt nie będzie się im przyglądał". "Zła nie można powstrzymać" -  te wszystkie cytaty idealnie pasują do przedstawienia, a i tak jest ich za mało w tym poście. W świecie ślepców zaczyna dominować zło. Jak każda rewolucja, jak każda wojna, również epidemia przynosi walkę, poniżenie, gwałty. Symbolizm sceny gwałtu jest przepiękny. Bohaterki zamknięte w klatce z pleksi, stłamszone, przyduszone do ścian, z nagimi piersiami rozpłaszczonymi na przeźroczystym plastiku, są już tylko porzuconym mięsem. Przejmujący efekt obcości po ludzkiej tragedii. 

O ile przez większą część czasu panuje patriarchat, to mamy element zemsty w spektaklu. Kobiety odnoszą zwycięstwo moralne i fizyczne w scenie tanecznej, z interesująca choreografią i muzyką tangową. Kolejny dopieszczony fragment przedstawienia, który się zapamiętuje.

O ile w książce jest jakaś nadzieja dla głównej bohaterki, to w przypadku Teatru KTO nie dostaje ona tej nadziei. "Żona lekarza wstała i podeszła do okna, spojrzała na zaśmiecone ulice, na rozśpiewany, radujący się tłum, po czym podniosła głowę i ujrzała nad sobą białe niebo. Teraz na mnie kolej, pomyślała i ze ściśniętym sercem opuściła wzrok. Miasto nadal tam było". Jest to uzasadnione dla dramaturgii spektaklu. Kiedy wszyscy odzyskują wzrok, ona go traci. Staje się zupełnie obca dla ozdrowiałych mas. Zostaje sponiewierana przez społeczność. Zostaje wyrzucona poza nawias społeczeństwa, ponieważ jest dowodem i "pamiątką" po tym, co przeżyli inni, jest jednocześnie jedynym odmieńcem, któremu nikt nie chce pomóc. Dobra energia do niej nie wróciła. Tym bardziej i świadomie doświadcza cierpienia.

W tym okrutnym świecie bardzo sprawnie działa maszyneria sceniczna, łóżka na kołach tworzą różne przestrzenie gry, różne plany, w różnych wektorach niewidzialnego scenicznego pudła. Połączone stają się na przykład drogą dla procesji, bo każda społeczność w coś (nie) wierzy i zaczyna tworzyć religię, w tej sytuacji Matkę Boską z opaską na oczach. Pojawia się też bardzo widowiskowy element, konfetti metalicznych pasków rzucone na dmuchawę. Wtedy świat przybiera metaliczny posmak okrucieństwa. 

Osoby "wyglądały groteskowo, brudne postacie w cuchnących ubraniach, aż trudno uwierzyć, że człowiek może tak szybko zmienić się w zwierzę i pozwala, by żądza zagłuszyła najdelikatniejszy ze zmysłów, powonienie. Nie bez powodu teologowie, choć używając innych określeń, mówią, że najgorszą rzeczą w piekle jest smród". Tyle cytatu. Na ulicy, która przeistoczyła się w scenę, zobaczyliśmy piekło, na szczęście przez moment. 

Wszystkie cytaty za: http://bookre.org/reader?file=124587 /stan 09.04.2015/.

http://teatrkto.pl/pl/spektakle/slepcy,13.html

wtorek, 7 kwietnia 2015

O komunikacji przede wszystkim w Krakowie, nieco o Warszawie.

Planowanie nowych arterii komunikacji miejskiej w naszej szerokości geograficznej wciąż ma posmak niewiadomej oraz eksperymentu. W ostatnim czasie dużo miejsca w mediach zajmuje temat metra. 

Akurat zaciekawił mnie artykuł związany z Warszawą. "ZTM mięknie, metro się nie sprawdza" http://infotram.pl/text.php?from=main&id=70041

Z centrami przesiadkowymi jest jeden problem. Nie powinny generować dodatkowych tłumów, tylko być zlokalizowane w miejscach, w których ten tłum zostanie umiejętnie rozładowany. Nie powinny ilością podjeżdżających autobusów oraz tramwajów tworzyć korków. Przykład warszawski pokazuje, że tym razem centrum przesiadkowe zlokalizowano daleko od dotychczas zwyczajowo przyjętych miejsc transferu pasażerów. Poza tym metro jest na tyle nieatrakcyjne swoją długością, że nie spełnia swoich funkcji. Dla osób startujących z Warszawy Wileńskiej w kierunku starego miasta, metro zupełnie nie jest potrzebne. Wystarczą przejazd przez dwa przystanki tramwajowe, żeby dotrzeć do celu. Metrem dużo wolniej i niestety z przesiadką.

O tym więcej w materiale: "Druga linia metra w Warszawie, wnioski dla Krakowa"  http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,17653642,Druga_linia_metra_w_Warszawie__wnioski_dla_Krakowa.html

Popatrzmy co dzieje się w Krakowie. Rondo Matecznego, Centrum Kongresowe... to miejsca, gdzie widocznej komunikacji miejskiej jest za dużo, autobusy przed dojazdem w zatoczkę stoją na pasach dla pieszych. Sądzę, że właśnie w tym miejscu planiści umieściliby stację metra, żeby jeszcze bardziej wszystko stało się zapchane. Te miejsca powinny być jak najbardziej przelotowe, a nie przesiadkowe. Są już przeciążone i nie widać widoków na poprawę. 

Równie dobrze przecież funkcjonowałaby komunikacja tramwajowa, której linie kończyłyby trasę wielką pętlą wokół Plant. Jeszcze lepiej gdyby wszystkie linie tam się zbiegały. A pasażerowie zamiast przejechać przez ścisłe centrum tranzytem, ściskaliby się na przystankach w celach przesiadkowych. Czasami koncepcje komunikacyjne są ciekawe ze względu na wartości artystyczne oraz kategorię "ciekawostki", niż ze względu na wartości użytkowe. 

Krakowski Szybki Tramwaj w niedalekiej przyszłości przebiegać ma estakadą nad peronami dworca płaszowskiego. Według założeń ma być szybki dla mieszkańców Krowodrzej Górki i Kurdwanowa w celu przedostania się do Dworca Głównego. Już pisano tutaj w poprzednich postach, że przystanki z nazwą "Dworzec Główny" /Wschód, Zachód, Tunel/ są kiepsko ze sobą skomunikowane, a spod przystanku zachodniego do Dworca Głównego można podjechać jeden przystanek tramwajem nr 3. O funkcjonalności przedostania się szybkim tramwaje do starego miasta możemy zapomnieć. Zapomnieć o szybkim tramwaju mogą pasażerowie takich miejsc jak Powstańców Wielkopolskich, Plac Bohaterów Getta, Starowiślna. Zawsze można usłyszeć argument, że przecież możemy się przesiąść, w celu osiągnięcia miejsca docelowego. Gdyby natomiast tramwaj nr 3 szedł pod ziemią całą swoją obecną trasą z Bieżanowa do Poczty Głównej niczym premetro, z przedłużeniem pod rynkiem aż w kierunku Bronowic, to może miałoby to jakiś sens?

Planowanie wydaje mi się zabiegiem wciąż na tu i teraz, a nie za dwie, trzy dekady. Takie myślenie należałoby zmienić. Tutaj obecne wypadkowe: "Tramwaje staną w korkach? Metro wybawieniem dla Krakowa?" 
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,17532694,Tramwaje_stana_w_korkach__Metro_wybawieniem_Krakowa_.html#TRrelSS