poniedziałek, 16 października 2017

"Efekt" w krakowskiej AST /dawniej PWST/ bez efektu.

Nie mój teatr, teatr opowiedziany nie moim językiem. Rozumiem, że dla młodej widowni przedstawienie może wydawać się atrakcyjne: szpital, bunt, depresja, substancje psychotropowe, zabawa w psychologię i psychiatrię. 

Aktorstwo nie zaskoczyło. Dosłownie kilka momentów było prawdziwą grą aktorską ze zbudowaniem postaci w sobie.

Białe ściany, lekarze, ochotnicy, grupa kontrolna, wnętrza szpitala psychiatrycznego i testowanie leków. Co jakiś czas zwiększenie dawki. Reakcje bohaterów na substancje chemiczne pokazywane jak w teledysku, serie obrazów przy których patchwork jest harmonią. Głośno, agresywnie, z niezliczoną ilością wulgaryzmów.

Ciekawy głos dotyczący przemysłu farmaceutycznego, jego etycznego funkcjonowania i naszej świadomości przyjmowania leków, które często są tylko placebo.

Oglądałem dawkowanie młodości z substancjami poprawiającymi nastrój - nie polecam realizacji tej recepty.
____________________________
http://krakow.pwst.krakow.pl/efekt

niedziela, 15 października 2017

"To nie są drzwi" w Mumerusie uczą mnie pokory.

Kolejny spektakl zrealizowany przez Teatr Mumerus i Wiesława Hołdysa, który sprawia, że wszelka wiedza staje się znikoma a umiejętność formułowania zdań umyka. Zmierzyć się z tym spektaklem to naprawdę otworzyć drzwi do własnego umysłu. Na razie jestem na etapie poszukiwania klucza do tych dwrzi.

Skorzystam niczym doktorant z tekstów już umieszczonych na stronie internetowej teatru i nawiążę z nimi dialog:

"Surrealizm spektaklu (...) nawet, jeśli do końca tego nie rozumiemy, to chcemy tam być" – to jeden z niewielu momentów w moim życiu, kiedy patrząc na scenę, chciałbym na niej być. Cieszę się, że w tej teatralnej uczcie niczym ze świata bogów, bo widzimy interesujący akt twórczy, mogę uczestniczyć jako widz.

"Po jakimś czasie możemy się zorientować, że najważniejsze są tu właśnie zdjęcia. Postaci pozują w nieskończoność. Przy tym mdleją, upadają, potykają się, mają nieskoordynowane ruchy. Są perfekcyjnie niedoskonałe i przez to upiorne" – właśnie, ta perfekcja ruchu zachwyca, zwłaszcza przy marszu kobiet, nie wiem w jaki sposób reżyser osiągnął taki mistrzowski poziom. Jeśli były to tysięczne repetycje, warto było przez nie przejść.

W porównaniu z poprzednimi produkcjami Mumerusa, można zauważyć tu kilka różnic. Przede wszystkim – mamy tu więcej niż zwykle aktorów. Mumerus przyzwyczaił nas do maksymalnie czterech osób naraz na scenie, tutaj mamy ich natomiast dwa razy więcej" – reżyser sprawił mi wielka niespodziankę, do grupy doskonałych dojrzałych aktorów, dodał młodsze pokolenie, które w większości znane jest z "Pieśni gminnej". Połączenie dwóch światów, w różnych kontekstach broni się całościowo. Wiesław Hołdys nie przedobrzył, znalazł złoty środek dla swojego fotograficznego pomysłu.

"Utrzymany w kolorach sepii i szarości, świetny spektakl „To nie są drzwi. Kodycyl fotografji" ciężko jest tak naprawdę opisać. Postaci z międzywojennych fotografii ożywają, wytrwale pozują, sami robią światu i ludziom mnóstwo własnych, analogowych zdjęć, żeby ostatecznie zniknąć za barykadą. Realizm dosłownie ich przytłacza, a zdjęcia są niemal jak wyrok śmierci" – ale to wyrok śmierci tylko sceniczny, postaci pozostają w naszej pamięci na długo, zwłaszcza te postaci, które swoją "twarzością" wywołują deszcze emocji: Anna Lenczewska pięknością, Jan Mancewicz zjawiskowością.

"To, co jako pierwsze rzuca się w oczy (...) to piękne kostiumy i pomalowane twarze aktorów. Niby to nic nowego w tym teatrze, ale nadal uwodzi mnie z taką samą mocą. Uwielbiam tego rodzaju estetykę i dopiero widząc ją, zdaję sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakuje. Między innymi za sprawą takich zabiegów przenosimy się na godzinę do innego świata" – ten świat jest wciąż kuszący i uzależnia.

W tym świecie poniekąd umierania i znikania jest również świat, który kojarzy mi się z filmami Federico Felliniego przez wprowadzenie nie tylko postaci ze świata cyrku, ale niejakiego żywiołowego chaosu.

Wiem, że ten tekst nie jest doskonały i przepraszam za to zespół tworzący spektakl oraz czytelników. Ten tekst "podsumuję jednym z szeptów [z] widowni: „- Jak się skończy, to powiesz mi o co w tym chodzi? – Ale ja nie wiem” - ja też jeszcze tego nie wiem, ale czuję to, to co jest do odkrycia. Może odnajdę to w adnotacji, zapiskach na drugiej stronie fotografii, a może dopiero po drugiej stronie?

___________________________________________
http://www.mumerus.net/index.php?action=spektakle

Dwa razy Fredro w krakowskim Teatrze STU.

W ostatnim czasie miałem możliwość obejrzeć dwa przedstawienia oparte o teksty dramatu Aleksandra Fredry: "Zemstę" oraz "Śluby panieńskie". Dwa przedstawienia, które obroniły się przede wszystkim przez genialny komiczny tekst. Co do gry aktorskiej, to ze smutkiem mogę stwierdzić, że w obu przedstawieniach widoczna jest różnica w poziomie gry aktorskiej oraz podawaniu tekstu pomiędzy starą gwardią a niedawnymi czy obecnymi studentami PWST/AST, oczywiście na korzyść starszyzny.

W "Zemście" genialna Beata Rybotycka jako Podstolina – dodatkowo umiejętne połączenie kokietki i dojrzałego erotyzmu; przekomiczny Łukasz Rybarski jako Papkin – zwłaszcza w scenie zaklinowania się pod stołem; ciekawy Dariusz Gnatowski jako Cześnik Raptusiewicz; zjawiskowy Andrzej Róg jako Rejent Milczek, który przy końcowych słowach: "Tak jest, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda", nie podziela ogólnego optymizmu opuszczając scenę. To było zaskakujące rozwiązanie w zazwyczaj granym po bożemu idyllicznym zakończeniu. Nie pamiętam już, kto wówczas grał Klarę, ale była to najsłabsza postać w przedstawieniu. Postać bez właściwości.

"Śluby panieńskie" zaskoczyły nie tylko ciekawym aktorstwem, ale przede wszystkim zabawą Marii Seweryn jako Pani Dobrójskiej i Andrzeja Deskura – jako Radosta. Prowadzili role łatwo, sprawnie, pokazując wysoką klasę i umiejętność radzenia sobie ze scenami i na scenie. Takie aktorstwo cieszy widza. Krzysztof Pluskota jako Jan pokazał, że rola epizodyczna może być perłą, jego wejście finalne po rękawiczkę zabraną przez Gustawa to moment, który chciałbym zobaczyć na pewno jeszcze raz. Niestety, młodzież nie zachwyciła, nieciekawie podawała tekst, jeszcze młodzi adepci nie radzili sobie z tekstem klasycznym i komizmem postaci. Największym dla mnie minusem tej realizacji były niejakie uwspółcześnienia w muzyce oraz kostiumach, które były niepotrzebnym zabiegiem. 

Mimo kilku krytycznych słów tutaj napisanych, polecam te przedstawienia publiczności.  

__________________________________________
https://www.scenastu.pl/spektakle/zemsta
https://www.scenastu.pl/spektakle/sluby-panienskie

poniedziałek, 9 października 2017

Zaskakujące "Weselisko" podczas krakowskiej Nocy Poezji.

Przyznam się, że była to najciekawsza Noc Poezji w ostatnich latach, ciekawsza nawet od kontrowersyjnej Neo-Monachomachii. Na ten bardzo pozytywny odbiór przedstawienia przeze mnie złożyło się kilka czynników: tekst "Wesela", który był inspiracją do powstania widowiska, osobiście uważam, że to "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego powinno być epopeją narodową, dobre aktorstwo, nazwiska z pierwszych stron teatralnych gazet, czasem perełki interpretacyjne, ciekawe rozwiązania sceniczne, sprawna choreografia i ruch sceniczny, muzyka kapeli ludowej na żywo, zespół tańca ludowego oraz kameralność Rynku Podgórskiego, z wieża kościoła, która tak pięknie wpisała się w motyw weselny, co nieco udało mi się udokumentować na zdjęciach. Również multimedia pomogły przedstawieniu. Tym razem kamerzyści wpisali się w weselną stylistykę i filmując swojską zabawę przerzucali obraz na wielki telebim, co ułatwiło gościom weselnym-widzom ogarnięcie całości. Goście weselni zostali potraktowani wyjątkowo, poczęstowani jadłem i napitkiem w ten październikowy czas ku pokrzepieniu serc i rozgrzaniu ciał. Stopklatki na telebimach z cytatami klasyków podczas zabawowego szaleństwa bardzo dobrze wpisały się w ton refleksji nad obecną polską rzeczywistością.

"Wesele" Stanisława Wyspiańskiego swoją aktualnością wciąż zachwyca, to nie jest dzieło osadzone w swojej epoce historycznej i tam pozostawione. Tekst pasuje do obecnej sytuacji naszej Ojczyzny jak ulał. Bronisław Maj nieco dodał swoje ciekawe "aktualności", które odczytać można jako sprzeciw wobec obowiązującej i tworzonej kultury wysokiej, która tak naprawdę jest dziś bardzo niska, a sprzyja temu przede wszystkim telewizja. Telewizja też jako ogromne medium nie niesie nam oświecenia, tylko staje się medium politycznym.  O politycznym wydźwięku "Weseliska" pisać nie będę, bo każdy kto choć przez mgłę pamięta tekst "Wesela", to wie ile jest w nim "podwójnego dna". Swojska polska chata rozśpiewana ma się nijak do zmieniającej się obecnie Europy i świata.

Szkoda, że tak ciekawa realizacja i o ogromny nakład pracy, artyzm i technika, jest produktem jednorazowym. Proponuję zagrać "Weselisko" jeszcze raz.

"W spektaklu, obok fragmentów „Wesela”, wykorzystano także, w przytoczeniach i parafrazach, teksty I. Krasickiego, A. Mickiewicza, J. Słowackiego, Z. Krasińskiego, C.K. Norwida, A. Fredry, K. Przerwy-Tetmajera, J. Tuwima, K.I. Gałczyńskiego, C. Miłosza, Z. Herberta" - za: http://krakowskienoce.pl/noc_poezji/213409,0,1,program.html













niedziela, 1 października 2017

"Kopciuszek" w Narodowym Starym Teatrze zaskakuje.


W końcu zobaczyłem ciekawe przedstawienie w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Uwspółcześniona wersja "Kopciuszka" wcale nie razi nowoczesnością. Mogę stwierdzić, że w tej współczesnej stylistyce odnajduje się harmonię i nie gubi się treści.

"Kopciuszek" posiada jakiś urok. Nie jest to przedstawienie dla dzieci, dla dojrzałej młodzieży owszem. Nie jest to również łatwe przedstawienie. Męczy psychicznie przez zastosowanie głośnej perkusyjnej oprawy muzycznej na żywo. Mimo tego przyznam się, że prawdopodobnie będę chciał zobaczyć je jeszcze raz, przedstawienie, nie perkusję.

Uważam, że to najlepsza rola Bartosza Bielenia jaką do tej pory udało mi się zobaczyć. Jego znużona życiem wróżka to zaskoczenie w dramaturgii spektaklu. A kiedy nie spodziewamy się niby spodziewanego, to zasługuje na zanotowanie tego faktu.

Zjawiskowa Małgorzata Gałkowska rzuca na kolana męską część widowni. Aktorsko radzi sobie bardzo dobrze, bawi się sprawnie narzuconą konwencją.

Mniej ciekawe są wszystkie aktorki grające dzieci. Córki macochy interesujące jedynie ruchowo.

Niesamowita postać manekina, szkoda, że zabrakło dla niego jakiejś pointy w przedstawieniu. Dwa mocne akcenty z jego udziałem i nagle jego życie sceniczne urywa się.

Przepiękna scenografia i umiejętne wykorzystanie sceny obrotowej. Przepraszam, że o tym piszę, ale czasami sprawy techniczne górują nad przedstawieniem i je psują, w "Kopciuszku" pomagają spektaklowi. Niekoniecznie w moim guście natomiast jest rzucanie ptaków o szybę.
_______________________________
http://stary.pl/pl/repertuar/kopciuszek/

'Maria Stuart' w krakowskiej PWST - ciekawostka z zapomnianego archiwum postów roboczych

Tekst znaleziony w postach roboczych, zdziwiony jestem, że tekst nie został opublikowany w bardziej sprzyjających okolicznościach. Dziś, kiedy tytuł zszedł z afisza, ten post jest jedynie ciekawostką

Kolejny dyplom, po którym traci się wiarę w umiejętności aktorskie oraz reżyserskie. Nie widziałem ani jednego talentu, nie zachwyciła mnie żadna scena.

Na scenie pisurarium. To chyba najbardziej adekwatna nazwa przestrzeni scenicznej. Dwa pisuary, które krzyczą, jesteśmy tu, cały świat to jeden wielki pisuar, nie spodziewajcie się sztuki przez wielkie S. Może to nawiązanie czegoś co jest bardzo ważne dla współczesnej kultury masowej, a je tego nie pamiętam, bo nie o Duchampa tu chodziło.

W  każdym razie pomieszanie z poplątaniem, manieryczny podział sceny. Przed wejściem słowna reklama "Uległości" Houlebecque'a. Próba wytłumaczenia co ma wspólnego treść książki z treścią dramatu przez aktorkę, który to "wstęp" nie miał żadnej energii, nie wprowadził żadnego napięcia.

Podawanie tekstu męczące. Aż widać, jak ciało się przeciwstawia podawaniu tekstu w nieklasyczny sposób. Oddechy kłamią. Psychologia postaci leży. Leży wszystko.

Oczywiście bez gwałtu nie ma współczesnego teatru. Dziękuję za dosłowność.

Jak potencjalni dyrektorzy mają dać zatrudnienie, jeśli nic nie widać na scenie.

Ten zespół aktorski ma pecha. Wcześniej "Dogville", teraz "Maria Stuart". Chociaż skrytykowane przeze mnie wcześniej "Dogville" wypada teraz jak rewelacja sezonu.

Jest ratunek dla tego spektaklu. Zaraz na na początku, tam gdzie ma miejsce "wstęp-wytłumaczenie" umieścić scenę finalną /wykonanie wyroku na Marii/, potrzebny jeden aktor lub aktorka, zasłona/zastawka, którą zapamiętają widzowie, bo kicz to pełnia szczęścia, wszystko "zagrać" zanim widzowie zostawią nakrycia w szatni, wówczas szczęśliwi, że nie zmarnowali czasu będą miło wspominać wieczór spędzony w teatrze.

__________________________________
http://krakow.pwst.krakow.pl/maria-stuart