niedziela, 7 grudnia 2014

Kosmiczne dziewczyny z "Dyplomu..." krakowskiego PWST



„Dyplom z kosmosu” to jedna z ciekawszych propozycji repertuarowych jaką można oglądać na krakowskich scenach. Tym bardziej powinniśmy się udać na ten spektakl, bo być może niebawem przejdzie do lamusa. Główny powód? Jest to produkcja PWST, a ich żywot podyktowany jest okrutną kadencją roku akademickiego. Moim zdaniem, może gustem, „Dyplom z kosmosu” powinien pozostać w repertuarze na stałe, tak samo ja „Samobójca”, o którym pisano na tym blogu nieco wcześniej. 

„Dyplom…” jest przedstawieniem wokalno-aktorskim, z dużym akcentem na wokal żeński, dzięki niemu przedstawienie osiąga wysoki artyzm. Dramaturgia sceniczna skupiona jest na pokazaniu nerwówki współczesnego świata, egoizmu i kompleksów bohaterów, ich samotności, niemożliwości nawiązania głębszych relacji i przypadkowego seksu. Już w pierwszej scenie „ulicznej” dostajemy zapowiedź tego co nas czeka. Później napięcie rośnie, z każdą piosenką, ze scenkami z życia wielkomiejskiego. Niesamowity  i energetyczny finał przy piosence „Feelings, podczas którego publiczność ma szansę zaistnieć wokalnie, zamienia naszą energie w gromkie oklaski. Podczas oglądanego przedstawienia „kurtyna” przy owacji na stojąco podnosiła się co najmniej cztery razy! I było to zasłużenie. 

„Dyplom…” to spektakl o kobietach, o mieście kobiet, o świecie kobiet. Oglądając adeptki sztuki scenicznej widzimy jakby ikony polskiego kina, czy to zamierzona stylizacja czy tylko wypadkowa zderzenia podobnej urody studentek i charakteryzacji? Zatem przed nami przemierzają mleczną drogę "studentki a la": słodka Katarzyna Figura, zmysłowa Kalina Jędrusik, silna Aleksandra Śląska… Te formy żeńskiej zmysłowości i siły sprawiają, że chcę się być jedną z nich, być z jedną z nich, mieć jedną z nich. Kobiety w „Dyplomie…” są niczym sex-bomby, niczym Barbarelle, zdobywczynie kosmosu i wszechświata.

A mężczyźni? Niestety, faceci/aktorzy wypadają bardzo blado przy zdobywczyniach życia i kosmosu, zarówno wokalnie jak i aktorsko. „Gdzie ci mężczyźni” – tego utworu zabrakło w repertuarze. 

Jeśli wierzyć programowi przestawienia, to wykonano ponad dwadzieścia interpretacji piosenek, bardzo znanych i tych dużo mniej, z czego wiele wybornie. Wymagane jest co najmniej jeszcze jedno obejrzenie tego przedstawienia, żeby napisać, które wykonanie było najlepsze, żeby stworzyć niejaki ranking. Dla mnie największym zaskoczeniem, pozytywnym, było wykonanie utworu „Kobiety trzeba trzymać krótko”, który w wersji znanej z telewizji wykonuje Piotr Fronczewski. 

Tak w telegraficznym skrócie: Ewelina Przybyła fantastyczny wokal, Wiktoria Węgrzyn ciekawe interpretacje, Aleksandra Adamska dobre aktorstwo, czyli prawda w piosence. 

Za dużo słodzenia. Nie zabrakło małych wpadek. Często teksty/łączniki pomiędzy piosenkami dobrane zostały „bez ładu i składu”, stając się niepotrzebnym bełkotem nie pomagającym w akcji scenicznej. Za dużo było też przemocy, zbyt dosłownej, pewne rzeczy można zrobić umownie/teatralnie/symbolicznie, uderzenie w twarz kobiety może jest odzwierciedleniem naszych brutalnych czasów, jednak realizacyjnie było to zbyt mocne. I nadużywanie przeklinania, miały sens tylko w ustach Aleksandry Adamskiej, gdy jej postać leczyła ból rozstania w barze przy drinku i namawiała piosenkarza do rozebrania, ich groteskowy ton bronił ich użycie. Pozostałe, mówione czy wykrzyczane przez inne postaci, były już dla mnie nadużyciem. 

Warto było zobaczyć, warto będzie zobaczyć, jeśli jeszcze będzie "Dyplom..."

PS. Podsumowując postaci z "Dyplomu...": kobiety są nieziemskie, faceci przyziemni. 

środa, 3 grudnia 2014

Ciekawostki komunikacyjne miasta Krakowa. Rzut okiem przez pieszego.



Dworzec Główny w Krakowie, zagadka dla odwiedzających po raz pierwszy to miasto. Jest jeszcze Dworzec Główny Tunel, Dworzec Główny Zachód i Dworzec Główny Wschód. Jeśli patrzeć na tę ciekawostkę przez pryzmat komunikacji miejskiej, to przystanek tramwajowo-autobusowy o nazwie Dworzec Główny znajduje się w lekkim oddaleniu od obecnie używanego i wciąż nowoczesnego Dworca PKP. Poza tym przejścia pomiędzy wymienionymi punktami docelowymi nie zawsze odbywa się w zadaszeniu, co jest niekomfortowe przy gorszej pogodzie. Tak naprawdę to stworzone nazewnictwo nie zostało przemyślane. Jeśli odnośnikiem byłby przystanek Dworzec Główny, to Dworzec Główny Tunel powinien się nazywać Dworzec Główny Północ, a wcześniej wymienione odpowiednio Północny Zachód i Północny Wschód. W tej opcji przystanek Poczta Główna należałoby przemianować na Dworzec Główny Południe. Tylko sąsiedztwo historycznego budynku kolejowego Dworca Głównego tłumaczy pozostawienie obecnego przystanku Dworzec Główny na swoim miejscu. Tak naprawdę Dworzec Główny Tunel jest najbardziej centralny i podperonowym punktem odniesienia, bez rozszerzenia Tunel, nazwa byłaby strzałem w dziesiątkę.  

Przystanek tramwajowo-autobusowy Dworzec Główny dzieli ponad czterysta metrów w linii prostej z przystankiem tramwajowym Dworzec Główny Tunel. Ten sam przystanek z Dworcem Głównym Zachód dzieli ponad trzysta pięćdziesiąt metrów, na szczęście można pomiędzy nimi przemieścić się tramwajem.

W ogóle centrum komunikacyjne doklejone do Galerii Krakowskiej z każdej strony jest niepotrzebnym misz-maszem. Rozumiem, że pierwszy wykop pod „krakowskie metro” miało miejsce w latach siedemdziesiątych i od tego wszystko się zaczęło. Nastały nowe czasy, szkoda, że centrum przesiadkowe „kolej-autobus-tramwaj” nie zaskakuje. Regionalny Dworzec Autobusowy jest za mały i w tłoku codziennego przerobu pasażerskiego traci swą reprezentacyjną moc, w tunelu znalazł się na szczęście tramwaj, w drugim tunelu niepotrzebnie samochody osobowe, a autobusy rzucone po macoszemu od wschodu po zachód. Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł podobny do rozwiązania katowickiego pod dworcem PKP, żeby przystanki autobusów komunikacji miejskiej były w jednym miejscu? A może należałoby znaleźć zupełnie inne miejsce na kolej i autobusy dalekobieżne, jak w Berlinie dla nowego dworca Hauptbahnhof?

Również interesujący jest przystanek Politechnika, dla którego zabrakło miejsca na połączenie górnej „trójki” z dolną „pięćdziesiątką. Coś mogło szybciej wjechać pod ziemię, coś szybciej wyjechać, żeby wszystko było w jednym miejscu. A tak mamy leżące nad/pod sobą przystanki. Przecież miejsca nie brakuje, zabrakło pomyślunku. Dojście do przystanku górnego w kierunku centrum z autobusu, którego przystanek jest po przeciwnej stronie i również w orientacji na centrum jest niczym poligon dla naszej cierpliwości. Z autobusu schodzimy w przejście podziemne, wychodzimy z niego w kierunku intersującego nas peronu tramwajowego, do pokonania zostało tylko jeszcze jedno przejście dla pieszych. Owszem, na docelowy peron dochodzi winda, jednak korzystanie z niej trwa za długo, a miejsca można było zaplanować i na schody, i na windę.

Czasami mam wrażenie, ze częściej myśli się o komforcie samochodów, żeby szybko opuściły centrum, a najmniej o pieszych. Chociaż tramwaje z autobusami też nie mają łatwo, stoją stadami przy tej Politechnice czekając na możliwość włączenia się do ruchu. Tam powinien być przystanek potrójny zamiast podwójnego.

Jak to dba się o pieszych w Krakowie? Czasami bywa z tym różnie. Podam kilka przykładów. Dworzec komunikacji miejskiej przy Powstańców Wielkopolskich. Wysiadający i udający się w kierunku przystanku tramwajowego w stronę Bieżanowa powinni przejść przez pozbawione świateł przejście dla pieszych, następnie przejść przez trzyetapowe przejście dla pieszych ze światłami, a następnie kolejne już na peron tramwajowy. Bardziej niepokorni oraz bardziej sprawni nie korzystają z pierwszego przejścia, na którym w godzinach szczytów można zostać przyblokowanym, jeśli zabraknie kulturalnych kierowców ustępujących pierwszeństwa pieszym. Udają się trawnikiem na wysepkę pomiędzy trasy samochodowe, jakby nie można było od dworca komunikacji miejskiej przez całą wysepkę poprowadzić ciągu pieszego z barierkami ochronnymi. Nie wspomnę o możliwości poprowadzenia przejść podziemnych, bo miejsca tam od groma. Inny przykład to przejście dla pieszych przy ulicy Limanowskiego przez szyny tramwajowe w kierunku przystanku Plac Bohaterów Getta. Tam też nie brakuje miejsca na poszerzenie jezdni i połączenia przejścia pieszego z peronami przystanku tramwajowego. Dla niektórych byłoby to skrócenie drogi i zrezygnowanie z korzystania z przejścia podziemnego. Przykładem zupełnego galimatiasu dla ciągów pieszych jest Rondo Mogilskie. Osoby które dojechały autobusem pod Operę – przystanek przy ulicy Lubicz, a chciałyby skorzystać z autobusu w kierunku Ronda Grzegórzeckiego – przystanek przy Alejach Postania Warszawskiego, tym razem schodzą pod rondo, przechodzą tory tramwajowe, przechodzą drugie tory tramwajowe, przechodzą trzecie tory tramwajowe, nie liczę ile razy trzeba przejść ścieżkę dla rowerów, dodam tylko, że spowalniają nas każdorazowo światła. Za pierwszym razem korzystania z tego przesiadkowego fenomenu, tkwiło we mnie przekonanie, że to wina jakiegoś remontu i zmiany organizacji ruchu. 

http://pl.wikipedia.org/wiki/Tunel_Krakowskiego_Szybkiego_Tramwaju

poniedziałek, 17 listopada 2014

Dewaluacja marzeń.

Podczas każdych wyborów rzesze kandydatów obiecują nam polepszenie obecnej sytuacji. Słyszymy i czytamy, że znów będzie lepiej, dostatniej, wyżej, cieplej i milej. Czyżby marzenia otrzymane wraz z wyborem poprzednich włodarzy nie usatysfakcjonowały nas? Zdewaluowały się? Czy apetyt na marzenia rośnie w miarę jedzenia? A może nie wybieramy tych, którzy chcą nam darować raj?

niedziela, 2 listopada 2014

Spudłowana stylistyka, czyli „Zemsta Romea i Julii” w ramach Nocy Poezji



Tytuł wydawał się bardzo intrygujący, publiczność zapewne liczyła na liryczne dzieło z elementami dramatu, w końcu pojawia się „Zemsta” z „Romeem i Julią”, oraz zwycięstwo obrazu nad słowem, tak jak to było podczas ubiegłorocznej Nocy. Poprzednim razem przedstawienie było wysokich lotów, bardziej pasowało do nurtu poetyckiego.

Tym razem dostaliśmy mieszankę tekstów dramatycznych kilku autorów, klasyków. „Zemsta” została przemielona z dziełem Shakespeare’a i okraszona jeszcze kilkoma wstawkami. Samego tekstu było zbyt wiele. Aktorzy byli zmuszeni do czytania tekstu trzymanych w ręku i to na szczęście uratowało całe wydarzenie. Widz widząc ten fakt przyjmował wszystko z przymrużeniem oka i nie wymagał za wiele. Przystał na proponowaną formę prezentacji, którą tak naprawdę zdominował nie tylko papier maszynopisu ale i tektura pudeł wykorzystanych do budowy fredrowskiego muru. Na szczęście Noc Poezji, jak sama nazwa wskazuje, jest produktem jednorazowym. 

We wstępie zapowiedzianym przez Prolog między innymi takimi słowami jak: „Dwa równie stare i potężne rody / w Krakowie, gdzie się rozgrywa sztuka, / Wskrzeszają horror straszliwej niezgody, / I znów krew kamienie Rynku zbruka”, pojawiają się wszystkie postaci, a raczej wjeżdżają staromodnymi samochodami, stylizowane na celebrytów. Dominuje groteska a la cukrowa wróżka lub Cruella de Moon. Gdyby pozostawić taką formę, mniej mówić, skupić sią na mniej lub bardziej udanych obrazach, myślę, że spektakl obroniłby się bardziej. Samochody wyjechały, aktorzy zostali sami, a teksty zostały w dłoniach. Może trzeba było zrobić bal na wybiegu? Czerwonym dywanie? W końcu miała się polać krew, a tylko rodziców rodów krew zalała w finale. 

W dalszej części budowany jest mur, który oddziela rodziny Cześników Capulletii oraz Rejentów Montecchi. Sam pomysł na jego stworzenie, funkcjonowanie budowniczych-tancerzy, jest bardzo prosty. Przez moment zajmują czas i przestrzeń w akcji, dzięki czemu nie jesteśmy zarzucani tekstem, dzieje się w końcu coś plastycznego, możemy nieco odpocząć.

Wielkim zaskoczeniem i plusem dla realizatorów było podjęcie się teatralizacji nieco kontrowersyjnego tekstu, zwłaszcza w Królewskim Mieście Krakowie. Kto liczył, mimo pomieszania tekstowego, na układny finał miłości Julii i Romea, mógł się rozczarować. Albowiem Romeo wyrzuca z siebie: „Bić albo nie bić łbem w ten mur okrutny? / Bo cóż mnie czeka tu? O losie smutny! Że mnie ożenią czuję! Z jakąś babą! Na samą myśl już robi mi się słabo”. Intryga szybko się zawiązuje, po słowach Papkina już wiadomo w jakim kierunku będzie prowadzona akcja: „Prawdę mówiąc brzydzi mnie to: / Składać hołdy wciąż kobietom. / Zdobyć pannę – rzecz nie trudna, / Wdowę, żonę – też. Lecz – nudna! / O im innym marzę skrycie, / Za niego bym oddał życie!” Podstolina i Julia także czują do siebie sympatię, a słynna scena balkonowa służy zerwaniu zaręczyn i daniu „dyla” w realizację własnych pragnień i seksualności. 

Wielka kłótnia rodów jest zupełnie nieczytelna, czym bliżej końca „Zemsty”, tym bardziej dialogi przypominały strzelanie z karabinu maszynowego i coraz bardziej bywały niezrozumiałe i nie kojarzone z postaciami, które podawały tekst. Dymna jako Ordon ratuje całą sytuację, przede wszystkim sceniczną, wysadza całe wydarzenie w powietrze, zatem spektakl kończy się bombowo!

„Niechaj zagrzmią nam fanfary, Pijmy zdrowie każdej pary. Taka, inna – miłość przecie / Najwyższym dobrem na świecie! W krótkiej ziemskiej przygodzie / Czyż nie lepiej żyć nam w zgodzie?” – kończy Prolog (Ordon).

Anna Dymna jako Prolog (Ordon) wypadła najbardziej poetycko. Nawet jej nieruchome siedzenie nad rynkiem, na rusztowaniach, w pozie zadumy pokazywało, że jest gwiazdą. Stać na scenie, to znaczy siedzieć, i skupić uwagę, też trzeba umieć.

Tematyka zaskoczyła widzów. Proponuję następnym razem, jeśli znów będzie realizowany równie kontrowersyjny tekst upublicznić go przed premierą dla czytelnego odbioru akcji lub po premierze, jako ciekawostka. Tekst bywa zabawny. Spektakl przez to też bawił.

Cytaty od: Aleksander Fredro & William Shakespeare, Adam Mickiewicz & Bronisław Maj.