Bardzo ubogi spektakl, daleki do musicalowego szaleństwa, bliżej operetkowej stylizacji, tyle, że bez nadmiernego napuszenia ocierającego się nieraz o kicz, co nawet jest interesujące, ale tym razem dostaliśmy "coś", co sprawia wrażenie prób generalnych.
Spektaklu nie obroniły nawet dzieci na scenie. Nie mogły obronić, bo nie znaleziono na nie sposobu i dla nich pomysłów. Wdzięczność i pocieszność nie wystarczyły. W filmie zachwyt nad dziecięcą obsadą trwa dłużej ze względu na zmiany planów. W teatrze musi się coś dziać, a głownie widzimy ruch wokół czerwonej sofy i nic więcej. Uboga scenografia potęgowała efekt "niedokończenia".
Równie uboga była choreografia jak i zespół taneczny. Cztery pary miały zapełnić przestrzeń sceniczną i niestety, nie udało się. Naprawdę, Teresa Sikorzanka zrobiłaby lepszy objazd.
Aktorstwo nie zachwyciło. Wątek miłosny pomiędzy Marią a kapitanem zupełnie nieczytelny. Skąd nagle pojawiła się ta miłość? Pewnie z tekstu. W tym porównaniu to relacja najstarszej córki z wybrankiem jej serca została ustawiona wyjątkowo dobrze, jakby przez moment spektakl był o nich. Jeden z niewielu wątków, w którego prawdę się wierzyło.
Jeśli ktoś liczył na wydarzenie porównywalne z legendą Julie Andrews, srogo się pomylił. Wokalnym zaskoczeniem była dla mnie jedna z sióstr zakonnych, dla niej warto było pojawić się na widowni, ale dziś nie mogę przypomnieć sobie jej nazwiska.
http://www.teatr.gliwice.pl/3,873,Dzwieki_muzyki.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz