Rzadko się zdarza tak artystycznie urzekające przedstawienie. Rzadko się zdarza, by teatr przeniósł tak sprawnie język literatury na swój język. Tym razem scena okazała się lepsza od liter. Piękny tekst Jose Saramago zamieniono na totalny spektakl. Można rzec, że to niejako uliczne objawienie, wielka niespodzianka dla widza, bo choć w teatrze ulicznym widziano już wiele, to tym razem miłe zaskoczenie, że coś jeszcze można powiedzieć. Dla mnie teatr to wciąż opowieść i jednak linearność.
Nie jest to teatr pozbawiony przemocy, mocnych akcentów, ale zastosowano te elementy wyjątkowo umiejętnie.
Spektakl opowiada o całkiem prawdopodobnym wydarzeniu w dobie wszelkich pandemii i zagrożeń użycia broni biologicznej.
Spektakl opowiada o całkiem prawdopodobnym wydarzeniu w dobie wszelkich pandemii i zagrożeń użycia broni biologicznej.
Spektakl urzeka, jest nieco totalnym przedstawieniem, z kaskaderskimi popisami, od początku do końca bije z niego energia, ciągle buzuje i na szczęście sprawia, że człowiek nie przechodzi obok niego obojętnie. I nie można tego gigantycznego obrazu oglądać tylko raz. Należy go obejrzeć kilka razy, najlepiej z każdej strony, z tyłu. Z góry też, jeśli istniałaby taka możliwość.
"Pewnego
dnia na nienazwane miasto w nienazwanym kraju spada epidemia białej
ślepoty. Bez ostrzeżenia dotyka ludzi zajętych zwykłymi, codziennymi
sprawami, nie oszczędzając nikogo - starców, dzieci, kobiet, mężczyzn,
osób prawych i z prawością mających niewiele wspólnego, słabych i
silnych. Władze w pośpiechu zamykają pierwszą grupę w nieczynnym
szpitalu psychiatrycznym. Z dnia na dzień ta zamknięta społeczność
zaczyna się rządzić własnymi, twardymi prawami, które szybko wyznaczają
role ofiar i oprawców, poddanych i panów. I tylko jedna osoba wie, że
nie wszyscy są ślepi. Ta powieść jest wstrząsającym i głęboko
przenikającym czytelnika studium kondycji ludzkiej". /http://bonito.pl/k-351266-miasto-slepcow/
Kondycja ludzka przedstawiona w spektaklu nie wypada najlepiej. Z dnia na dzień ludzie stają się coraz bardziej zwierzęcy, pozbawieni dawnych norm i schematów działania na nowo tworzą swój porządek. Tak jak w świcie zwierząt, wygrywa najsilniejszy, nie jest to tylko siła mięśni, ale posiadanych akcesoriów: kija, pałki, butów, worka, łóżka... "Wśród nich prym wodziła kobieta, sprawiająca wrażenie wszechobecnej,
pomagała nosić kartony, zachowywała się tak, jakby wskazywała drogę". Jako jedyna, w książce żona lekarza, nie straciła wzroku. W spektaklu Teatru KTO jej motywacją jest pomoc innym ludziom, wypełnia człowieczy obowiązek, można rzec z natury chrześcijański. Choć świat już nie jest takim jaki był, nie jest taki jaki znamy. Czasami świat ten przypomina obrazy z filmów Tarkowskiego o wspólnym mianowniki: samotność człowieka w zimnym poatomowym świecie. Tak samo jak w książce, nie wiemy skąd pojawiła się epidemia. Ta niewiadoma paraliżuje wszelkie racjonalne działania, nie ma zasad, jest loteria.
"Skoro nie możemy żyć jak ludzie, postarajmy się przynajmniej nie żyć jak zwierzęta". "Być może w świecie ślepców wszystko będzie wreszcie prawdziwe". "Ludzie zaczną wreszcie być sobą, ponieważ nikt nie będzie się im przyglądał". "Zła nie można powstrzymać" - te wszystkie cytaty idealnie pasują do przedstawienia, a i tak jest ich za mało w tym poście. W świecie ślepców zaczyna dominować zło. Jak każda rewolucja, jak każda wojna, również epidemia przynosi walkę, poniżenie, gwałty. Symbolizm sceny gwałtu jest przepiękny. Bohaterki zamknięte w klatce z pleksi, stłamszone, przyduszone do ścian, z nagimi piersiami rozpłaszczonymi na przeźroczystym plastiku, są już tylko porzuconym mięsem. Przejmujący efekt obcości po ludzkiej tragedii.
O ile przez większą część czasu panuje patriarchat, to mamy element zemsty w spektaklu. Kobiety odnoszą zwycięstwo moralne i fizyczne w scenie tanecznej, z interesująca choreografią i muzyką tangową. Kolejny dopieszczony fragment przedstawienia, który się zapamiętuje.
O ile w książce jest jakaś nadzieja dla głównej bohaterki, to w przypadku Teatru KTO nie dostaje ona tej nadziei. "Żona lekarza wstała i podeszła do okna, spojrzała na zaśmiecone ulice, na rozśpiewany, radujący się tłum, po czym podniosła głowę i ujrzała nad sobą białe niebo. Teraz na mnie kolej, pomyślała i ze ściśniętym sercem opuściła wzrok. Miasto nadal tam było". Jest to uzasadnione dla dramaturgii spektaklu. Kiedy wszyscy odzyskują wzrok, ona go traci. Staje się zupełnie obca dla ozdrowiałych mas. Zostaje sponiewierana przez społeczność. Zostaje wyrzucona poza nawias społeczeństwa, ponieważ jest dowodem i "pamiątką" po tym, co przeżyli inni, jest jednocześnie jedynym odmieńcem, któremu nikt nie chce pomóc. Dobra energia do niej nie wróciła. Tym bardziej i świadomie doświadcza cierpienia.
W tym okrutnym świecie bardzo sprawnie działa maszyneria sceniczna, łóżka na kołach tworzą różne przestrzenie gry, różne plany, w różnych wektorach niewidzialnego scenicznego pudła. Połączone stają się na przykład drogą dla procesji, bo każda społeczność w coś (nie) wierzy i zaczyna tworzyć religię, w tej sytuacji Matkę Boską z opaską na oczach. Pojawia się też bardzo widowiskowy element, konfetti metalicznych pasków rzucone na dmuchawę. Wtedy świat przybiera metaliczny posmak okrucieństwa.
Osoby "wyglądały groteskowo, brudne postacie w cuchnących ubraniach, aż trudno uwierzyć, że człowiek może tak szybko zmienić się w zwierzę i pozwala, by żądza zagłuszyła najdelikatniejszy ze zmysłów, powonienie. Nie bez powodu teologowie, choć używając innych określeń, mówią, że najgorszą rzeczą w piekle jest smród". Tyle cytatu. Na ulicy, która przeistoczyła się w scenę, zobaczyliśmy piekło, na szczęście przez moment.
O ile w książce jest jakaś nadzieja dla głównej bohaterki, to w przypadku Teatru KTO nie dostaje ona tej nadziei. "Żona lekarza wstała i podeszła do okna, spojrzała na zaśmiecone ulice, na rozśpiewany, radujący się tłum, po czym podniosła głowę i ujrzała nad sobą białe niebo. Teraz na mnie kolej, pomyślała i ze ściśniętym sercem opuściła wzrok. Miasto nadal tam było". Jest to uzasadnione dla dramaturgii spektaklu. Kiedy wszyscy odzyskują wzrok, ona go traci. Staje się zupełnie obca dla ozdrowiałych mas. Zostaje sponiewierana przez społeczność. Zostaje wyrzucona poza nawias społeczeństwa, ponieważ jest dowodem i "pamiątką" po tym, co przeżyli inni, jest jednocześnie jedynym odmieńcem, któremu nikt nie chce pomóc. Dobra energia do niej nie wróciła. Tym bardziej i świadomie doświadcza cierpienia.
W tym okrutnym świecie bardzo sprawnie działa maszyneria sceniczna, łóżka na kołach tworzą różne przestrzenie gry, różne plany, w różnych wektorach niewidzialnego scenicznego pudła. Połączone stają się na przykład drogą dla procesji, bo każda społeczność w coś (nie) wierzy i zaczyna tworzyć religię, w tej sytuacji Matkę Boską z opaską na oczach. Pojawia się też bardzo widowiskowy element, konfetti metalicznych pasków rzucone na dmuchawę. Wtedy świat przybiera metaliczny posmak okrucieństwa.
Osoby "wyglądały groteskowo, brudne postacie w cuchnących ubraniach, aż trudno uwierzyć, że człowiek może tak szybko zmienić się w zwierzę i pozwala, by żądza zagłuszyła najdelikatniejszy ze zmysłów, powonienie. Nie bez powodu teologowie, choć używając innych określeń, mówią, że najgorszą rzeczą w piekle jest smród". Tyle cytatu. Na ulicy, która przeistoczyła się w scenę, zobaczyliśmy piekło, na szczęście przez moment.
http://teatrkto.pl/pl/spektakle/slepcy,13.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz