czwartek, 29 października 2015

Nieco dyplomatycznie dziś.

Czy działania dyplomatyczne prowadzone przez polityków uczestniczących w wojnach światowych jako żołnierze frontowi dawały większe szanse na zachowanie stabilizacji oraz pokoju?

czwartek, 22 października 2015

Trudna rola widza.

Lubię być widzem. Często po ciężkim dniu pracy marzę by zapaść się w fotelu i zapomnieć się w scenicznym świecie. Ostatnio jednak mam szczęście trafiać na spektakle, gdzie ulubionym zabiegiem reżyserskim jest interakcja z publicznością. Światłem po oczach i mikrofonem w usta. Lepsze orzeźwienie, niż kubeł zimnej wody na głowę. Współczuję widzom wyrwanym w tej sposób do odpowiedzi.

Proponuję zatem znakować widzów.i podzielić ich na dwie grupy: tych, którzy zawsze marzyli o scenie i wielkiej roli oraz tych, którym nie marzy się nawet rola halabardnika.

niedziela, 18 października 2015

"Billy Elliot" w chorzowskiej Rozrywce.

Spektakl mnie nie zachwycił, choć w koło pełno zachwytu nad nim. Ale o gustach się nie dyskutuje. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć ten spektakl, ze względu na Marię Mayer jako babcię Billy'ego, której również nie widziałem w obsadzie oraz na historyczno-histeryczne wizyjne wspomnienie o RHS. To były piękne dni.

Spektakl zaczyna się przed podniesieniem kurtyny, a raczej kurtyny nie ma. Akcja zaczyna się przy rozświetlonej widowni, przy widzach zajmujących miejsca i dopiero po kilku minutach słyszymy komunikat o wyłączeniu telefonów komórkowych. Pierwszy obraz nieczytelny. Wiemy, że jest strajk, reszta to chaos. Tak mniej więcej będzie do końca. Zabrakło reżyserii czy wprowadzono jakiś format angielskiego oryginału?

W spektaklu pierwsze skrzypce gra Elżbieta Okupska. Nie widziałem obsady z Anną Ratajczyk. Ginie przy niej każda postać. Charyzma aktorki sprawia, że jej rola jest najciekawsza. Odnajduje się perfekcyjnie w roli nauczycielki prowincjonalnej szkoły baletowej. Zaskakuje swoimi umiejętnościami przy drążku. Chapeu bas!

Uważam, że to spektakl dla dojrzałych widzów, dla których epoka Margaret Thatcher to nie tylko Meryl Streep z filmu "Żelazna dama". W "Billym Elliocie" Margaret Thatcher nie funkcjonuje tylko jako premier, która doprowadziła do strajku górników. Teatr umożliwia wielość interpretacji. Tak samo jak Billy, ona nie sprzeniewierzyła się swoim zasadom i dążyła do celu. Bez takich cech osobowości, Billy zostałby w domu i zajadał się babciną drożdżówką, przez co spektakl skończyłby się przed przerwą. 

Również zepsucie kasety magnetofonowej i wykorzystanie tego zabiegu aż dwa razy to symbol dawnych czasów i miejmy nadzieję, ze młodsi widzowie odczytali, co to oznacza dla Billy'ego. W tamtych czasach to ocierało się o tragedię. Czasami nawijanie taśmy za pomocą ołówka mogło pozwolić na odczyt zapisu, pod warunkiem, że taśma nie została pogięta. 

Ciekawy pomysł z telewizorami, jako elementem scenografii. Pokazują obrazy z lat osiemdziesiątych. Szkoda, że nie pomogły młodym wykonawcom w budowaniu postaci. Przecież można było je wykorzystać jako dodatkowy element stanów emocjonalnych, które nie zawsze można było odczytać.

Młodzież występująca w spektaklu prawdopodobnie nauczy się złego teatru. Dorośli nie radzili sobie z rzeczywistością sceniczną. Postaci tylko zarysowane, rozwiązania sceniczne "po bożemu". Dzieci zupełnie nieustawione, jakby zabrakło dodatkowego czasu na próby. Spontaniczność na scenie też wymaga uzasadnienia. Do tego niesłyszalność kwestii wypowiadanych przez amatorów. Partie wokalne młodych bohaterów na szczęście dobre. To co robi młody aktor wcielający się w postać Billy'ego przed końcem pierwszego aktu jest trudne do opisania. Nieczytelne miotanie się po scenie. Szkoda. Zazwyczaj dzieci ratują spektakl, ale nie tym razem. 

Brak reżyserii tłumów. Choregrafia jakby robiona naprędce przez tancerzy. Scena przebieranki  dobra, dopóki dzieci stepują, są lekkie w tej choreografii. Kiedy pojawia się zespół baletowy, głowa boli od widoku "słoni na betonie". Kto pamięta Barbarę Ducką w stepie irlandzkim podczas jednego z Sylwestrów na bis, to zauważy na pewno tę subtelną różnicę.

Liczyłem również na ratunek w postaci nieśmiertelnej klasyki. W wersji filmowej jest wisienką na torcie. W spektaklu pojawia się za wcześnie, a kiedy powtórnie widzimy dorosłego Billy'ego w finale, jest to rozmyte i nieczytelne, że do końca nie wiadomo kiedy bić brawo. Gdyby nie światło na widowni czekalibyśmy na jakąś pointę.

W spektaklu pojawia się za dużo przeklinania. Nie zapominajmy, że na scenie i na widowni są nieletni. 

Teatrzyk kukiełkowy podczas spotkania wigilijnego z piosenką o Pani premier bardzo ciekawy ze względu na obecny kontekst polityczny w naszym kraju. Szkoda, że temat związany z górnictwem tak mało korelował z tłem geopolitycznym GOP.

"Ziemia obiecana" w krakowskim Teatrze im. Słowackiego.

Znów z archiwum pamięci i znów krótko. 

Jedno z ciekawszych krakowskich przedstawień. Jedno z niewielu, które chciałoby się wciąż oglądać. Podobnie jak z "Braćmi Dalcz", przez cały czas jest dobra energia. To również jedno z niewielu przedstawień, po zakończeniu którego człowiek czuje niedosyt. 

Co było pierwsze? Które było pierwsze z tych przedstawień? To nieważne. Oba sprawiają, że na nowo można pokochać teatr, jeśli człowiek bywał zniesmaczony realizacjami niektórych scen, niekoniecznie prowincjonalnych.

Spektakl nie walczy z legendą. Filmowy przekaz jest na tyle historycznie wpisany w świadomość dojrzalszego widza, że nie można szukać kopii w teatralnej stylistyce. Ta stylistyka to znów zaskakująca scenografia, pełna maszynerii i pary. Pojawiające się industrialne elementy nie zabijają ducha spektaklu, dobrego aktorstwa, niesamowitych partii wokalnych.

Podobnie jak poprzednio, duży plus to muzyka na żywo. Zatem ukłon w stronę orkiestry, która nie pozostaje anonimowym twórcą przedstawienia. Kanał orkiestrowy wynurza się ze swoich czeluści by w pełnym świetle zakończyć pierwszą część.

Bardzo ciekawy jest finał tego przedstawienia. Kiedy Karol Borowiecki doświadczony niemiło przez brutalną rękę kapitalizmu staje twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Albo zupełnie pójdzie na dno, albo zwiąże swoją przyszłość z Madą Muller. Symbolicznie cała rodziną funkcjonuje w pomieszczeniach - pudłach. Taki przytulny kąt dostaje również Karol. Kiedy założy na siebie ten "kaganiec", z impetem stara się roztrzaskać o ścianę. Szkoda, że to niewykonalne. Tym sposobem przegrywa moralnie. 

Sympatycznie ogląda się w spektaklu aktorki, które w poprzednim sezonie można było oglądać również w teatrze PWST. Cieszy, kiedy utalentowane osoby znajdują swoje miejsce w zawodowym teatrze.

Europa, a może i świat, ale nie do końca przy Krakowie Płaszowie Estakadzie.


Płaszów Kraków Estakada. Estakada, która posiada kilka wad, ale można ją nazwać konstrukcją w europejskim stylu. Pod nią dworzec kolejowy Kraków Płaszów. Dworzec można by rzec międzynarodowy, połączony Kolejami Małopolskimi z Portem Lotniczym w Balicach. Niedaleko remontowany budynek dworcowy, który niedługo przyjmie uczestników Światowych Dni Młodzieży. Do tej pory mieliśmy bajkę, teraz nieco o rzeczywistości. W tej chwili zaskakuje fakt, że za bilety zakupione w automacie biletowym nie można zapłacić kartą. Przestrzeń na czytnik kart oraz klawiaturę numeryczną na razie zaślepiono. W czasach wciąż rosnącego obrotu bezgotówkowego to zaskakujące posunięcie operatora automatu. Taka historia prawdziwa, a ogromnie przez to smutna, chociaż nawiązująca do wszelkich "barejad".


piątek, 16 października 2015

"Niech żyje wojna!!!" - niczym dobre wino.

Tym razem goździk od Mikołajczyka. 

"Niech żyje wojna!!!" - jedno z lepszych przedstawień jakie było mi dane widzieć. Po wakacyjnej przerwie dojrzało niczym wino. Z tej produkcji krakowska PWST powinna być dumna.

poniedziałek, 12 października 2015

"Estra i Andro", czyli Krakowski Teatr Tańca na bruku.

Tym razem ta krakowska grupa przygotowała przedstawienie uliczne. Na początku widzowie przyjęli pozycje strategiczne przy barierkach, by po kilku minutach "rozerwać się" i doskonalić umiejętność bilokacji. Byliśmy zmuszeni do wybrania, kogo mamy oglądać, grupę aktorek czy grupę mężczyzn? Taka uroda teatru ulicznego. Miałem to szczęście, że mogłem się przemieszczać pomiędzy działaniami grupy żeńskiej i męskiej.

Zatem kobiety: czerwień, życie, pełen erotyzm. Zatem faceci: biel, sieroctwo, pełna seksuologia. Dla miłośników X Muzy mamy korelacje z twórczością filmową. Vagina jak u Almodovara, plemniki jak u Allena. Szaleństwo!

O ile kobiety wyglądały zmysłowo, to faceci niekoniecznie. Przypominali dzieci zagubione we mgle w poszukiwaniu matczynego ciepła. Nie wiem, czy jest możliwe, żeby facet przebrany za nasienie mógł wyglądać atrakcyjnie. Zawsze będzie to komiczne. Nawet najprzystojniejszy Adonis nie ma szans na tym polu. Jedynie Meryl Streep mogła by unieść ciężar gatunkowy takiej postaci i nie byłaby groteskowa.

Idąc jeszcze dalej, w biologiczne konteksty, mamy co następuje: 
- estriol – organiczny związek chemiczny, pochodna estranu. Jest ludzkim hormonem steroidowym. Wzrost jego syntezy następuje w ciąży.  
- andropauza (gr. andros = mężczyzna, człowiek; gr. pausis, łac. pausa = przerwa) - w ujęciu biopsychospołecznym definiowana jako okres w życiu mężczyzny (najczęściej po 50 roku życia), zapowiadający zbliżające się wejście w okres starości z początkiem wystąpienia szeregu dolegliwości w różnych sferach funkcjonowania jednostki, zarówno somatycznej, psychologicznej jak i seksualnej o podłożu wielonarządowych zmian w organizmie, w tym zmian hormonalnych, wywołanych starzeniem się.
I wszystko by się zgadzało. Kobiety są niczym matka natura przynosząca życie i energię. Mężczyźni zdziecinnieli na dobre. W sumie to żadne odkrycie, w końcu faceci to duże dzieci.  

Kobiety na początku działań są wojującymi feministkami. Krzyczą coś inspirowanego "Seksmisją" /znów film/. Stąd niemożność porozumienia z facetami i rozłąka życiowa. Faceci jak to dzieci, bawią się najczęściej w wojnę. Kobiety są zmysłowe, kokietują, mają energię samby, nie obcy jest im śpiew. Faceci biegają po ulicy i robię więcej hałasu niż sensownych działań, plączą się wokół swoich ogonków i czasami oddają się błogiemu nicnierobieniu sennemu. I to wtedy, kiedy kobiety oddają światu swoją zmysłową energię. Kobiety działają zespołowo, faceci nie mają lidera. Jeśli kobiety to słonce, to faceci jakieś komety, które od czasu do czasu musną gorącą gwiazdę.

Nie jest zaskoczeniem, że pod koniec przedstawienia musi połączyć się pierwiastek męski z żeńskim. Pierwsze iskrzenie nie oznacza od razu sielanki, pojawia się jeszcze przepychanka, bijatyka. Jak to w naturze, wygrywa najsilniejszy, chociaż w przypadku tego przedstawienia to najbardziej "klasyczny" w tańcu osobnik pozna smak prawdziwej miłości.

Zobaczyłem coś co miało ręce i nogi, a właściwe rąk i nóg mogłoby dostać, gdyby spektakl miał drugą część. Ciekawe co by się urodziło? Dziewczynka czy chłopiec?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Estriol
https://pl.wikipedia.org/wiki/Andropauza

czwartek, 8 października 2015

Krótka historia rewolucji w "Lustrze" Teatru "Alter".

Bardzo kameralny spektakl przedstawiony w przestrzeni ulicznej. Spektakl w swojej wymowie mocno zaangażowany w kontekst polityczny i jednocześnie bardzo intymny w przeżywaniu artystycznym. Jakbyśmy oglądali czyjąś spowiedź, świadectwo osobistego doświadczenia w czasie targanym porywami.

Przedstawienie trudne do zdefiniowania, podskórnie wyczuwamy sensy, ale nazwać wszystko odpowiednimi słowami - niemożliwe. Może dlatego, że do czasów, o których mówi przedstawienie, nie możemy jeszcze nabrać dystansu, jeszcze ten czas się kształtuje. Z finału przedstawienia wynika, że przy naszym cichym przyzwoleniu tworzy się historia Europy Wschodniej. Nie uciekniemy od tych nawiązań, wiedząc, że Teatr "Alter" ma swoje korzenie na Ukrainie. 

Przez całe przedstawienie oglądamy samotnego aktora. Nie używa słów. Radiowa szczekaczka z nawiązką atakuje nas słowami, bełkotem. Szczekaczka przywiązana do nogi, zatem jakiś rodzaj zniewolenia.

Początek jak w konwencji niemego filmu, jeszcze bez kolorów, dominuje czerń i biel. Jakby poszukiwanie sensu bycia na ulicy, jakby odnajdywanie się w nowej rzeczywistości. "Coś" dopiero się rozpoczyna.

Bohaterowi towarzyszy lustro. Bardzo mocny symbol, które nie tylko odbija cały teatr i nas jako widownię w nim, ale staje się niejako obrazem odzwierciedlającym kolejne etapy rewolucyjnych zmian. Piękno szkła zostaje zamalowania bielą, zatem czystym kolorem i czystymi intencjami. Ale nie jest to już doskonałe jak na początku, jakby chciano przekazać, że ludzkie działania w jakiś sposób mają znamiona skazy.

Wstępie o marzeniach o lepszym świecie przyświeca biały sztandar nad naszymi głowami. Dopiero po czasie pojawia się czerwona farba i cały rewolucyjny bałagan, który ktoś musi posprzątać. Jeśli nawet wcześniej wszyscy spontanicznie chcieli zmian, to teraz muszą zabrać się mocno do sprzątania tego, co zostało po barykadach. Zatem biały sztandar zmywa ślady walki z bruku, robi się coraz bardziej szary. Piękne hasła poszarzały, nastała rzeczywistość.

Nasz szary człowiek wciąż milczy. Knebluje siebie czerwoną taśmą, którą zostało oklejone również lustro. Widać w postaci rozczarowanie, rezygnację, ale nie ból. Rozbiera się. Wybiera dla siebie rolę ofiary lub poświęca w imię dawnych ideałów. Uwalania się od szczekaczki, umiera niczym na ołtarzu.

Dawna biel to już tylko martwe ciało dominujące nad szarością bruku. Rewolucje zawsze przynoszą ofiary.

środa, 7 października 2015

Nie o problemach twórczych, tylko o niebezpieczeństwach twórczych.

Niebezpieczeństwo twórcze tego bloga polega na tym, że ostatnio niechcący zamiast opcji "zapisz", a dotyczyło to wersji roboczej, zaakceptowałem "opublikuj". Teraz będę musiał pisać bloga "na brudno", a dopiero później przepisać za pomocą klawiatury.

poniedziałek, 5 października 2015

Wesołe jest życie staruszka...

Chyba się starzeję. Kiedyś rozumiałem teatr tańca, dziś coraz mocniej przemawia do mnie teatr muzyczny, niedługo wejdę w wiek, że odnajdę prawdę życia tylko w repertuarze operetkowym.

Krótko o "Wodewilu warszawskim" Teatru Pijana Sypialnia.

Przedstawienie, do którego podszedłem nieco z dystansem. Na początku obawiałem się jakiegoś posmaku teatru amatorskiego /nie mylić z amatorszczyzną/, sam już nie pamiętam dlaczego. Sam prolog przedstawienia nie zapowiadał pozytywnego zaskoczenia, jakie później nastąpiło. Przy finale wiedziałem, że to nie ostatni raz mojej przygody z wodewilem.

A na scenie niesamowite szaleństwo, pozytywnie zakręconego towarzystwa. Przede wszystkim zaskoczył mnie ruch sceniczny. Duże brawa dla osoby układającej te nie zawsze naturalne ustawienia, ale bardzo sprawne i na miejscu. Zwłaszcza sekwencja karuzeli i szybkiego "cofnięcia się czasu". Po drugie: bardzo dobre ustawienie wokalu i zespół muzyczny na żywo. Nawet w niezbyt ciekawej przestrzeni takie połączenie daje jakość, siłę wyrazu. Po kolejne: bardzo sprawny zespół aktorski i niesamowita vis comica występujących. Nie wiem jak się ukonstytuował zespół, ale jeśli ktoś zajmuje się castingiem, dawniej był to drugi reżyser, to zasłużył na nagrodę co najmniej jakąś miejską-warszawską.

Przepraszam, że tak krótko i może nie na temat, ale żyję nadzieją, że zobaczę "Wodewil..." jeszcze raz i dopiszę coś jeszcze. Pamięć już krótka, ale nie mogłem nie opisać tej niespodzianki artystycznej. Jeśli nie pamiętam już dokładnie treści przedstawienia, to na pewno zapamiętałem niesamowitą energię płynącą ze sceny i uśmiech mój oraz widowni.

W nowym sezonie artystycznym nieco jeszcze o starym.

W dziewiątym numerze miesięcznika "Teatr" znalazło się podsumowanie ubiegłego sezonu w dość obszernej rubryce: "Najlepszy, najlepsza, najlepsi w sezonie 2014/2015". Wielce mnie uradowało, że znalazły się tam zjawiska teatralne, o których już pisałem, jak również te, o których chciałbym napisać. A zatem:

Najciekawszy debiut aktorski: Monika Frajczyk  w "Niech żyje wojna!!!!" /PWST Kraków/. 

Najlepsze przedstawienie teatru muzycznego: "Wodewil warszawski" /Teatr Pijana Sypialnia Warszawa/ i "Dyplom z kosmosu" /PWST Kraków/.

Najlepsze przedstawienie offowe: "Chór sierot" /Teatr KTO Kraków/. I naprawdę nie wiem, dlaczego przedstawienie offowe, skoro teatr miejski? 

Podsumowania dokonało kilkanaście osób związanych ze światem Melpomeny. Można się z nim zgadzać lub nie. Każdy z nas posiada swoje własne nominacje tych najlepszych i tych chybionych artystycznie. 

Za wysokie progi by publikować tutaj swoją własną prywatną listę naj, naj, naj...