niedziela, 29 kwietnia 2018

Trochę skruchy przed zakończeniem sezonu.

Ostatnich kilka wpisów nie było zbyt pochlebnych dla twórczych propozycji, które obejrzałem w ostatnim czasie. Ale to nie oznacza, że przestałem zachwycać się. Wciąż mogę polecić i wciąż bardzo często oglądam, nie znajdując czasu dla nowych tytułów:
- wszystkie spektakle Teatru Mumerus
- "Kochanie, zabiłam nasze koty" - dyplom krakowskiej AST /dawniej PWST/
- "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać" - Teatr KTO.

https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2017/05/piesn-gminna-wciaz-zachwyca-w.html
https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2017/10/to-nie-sa-drzwiw-mumerusie-ucza-mnie.html
https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2016/01/sto-z-powyamywanymi-nogami-na-stole-i.html

https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2017/12/kochanie-zabiam-nasze-koty-krakowskiej.html

https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2015/03/sprzedam-dom-w-ktorym-nie-moge-juz.html
https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2016/01/maa-refleksja-o-spektaklu-pt-sprzedam.html
https://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2017/12/sprzedam-dom-w-ktorym-juz-nie-moge.html

"Wieczory dziadowskie: Niech żywi grzebią umarłych" Polskiego Teatru Tańca.


Polski Teatr Tańca znów mnie nie zachwycił. Propozycja pt. "Niech żywi grzebią umarłych" wywołała u mnie poczucie winy, że na tańcu nie znam się wcale i jako widz nie czuję tak jak powinienem. Może nie przeżywam "dziadostwa" odpowiednio, chociaż Mickiewicza w spektaklu nie odnalazłem, ale z powodu skojarzeń proponuje na przyszłość inspirować się dla przykładu Słowackim, "bo wielkim poetą był" i "w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza".

"Jednostka i społeczeństwo. Życie i śmierć. Śmierć jednostki a życie społeczeństwa" - czytam na stronie - i nie wiem, jakich użyto kodów z języka tańca, ale mógłbym to przedstawienie zobaczyć jeszcze raz, ale wcale nie chcę, i na pewno nie odnalazłbym tego, co przeczytałem. 

"Pośród miliona wyzwań, jakie stawia przed nami życie, od czasu do czasu zdarza się czyjaś śmierć. Ile znaczy dla nas cudza śmierć? Dla nas jako jednostek. Dla nas jako społeczeństwa. Przecięcie tych dwóch perspektyw skłania nas do postawienia kolejnego pytania, które chcielibyśmy zawiesić między sceną a widownią: co my żywi możemy wiedzieć o śmierci?" - jeśli patrząc na to co na scenie, to osoby zajmujące się koncepcją, dramaturgią i reżyserią oraz choreografią wiedzą niewiele więcej ode mnie, ale życzę sobie śmierci ciekawszej od tej przedstawionej w opcji scenicznej.

Na scenie brak energii, ogólne wrażenie, że obejrzałem realizację dobrego amatorskiego zespołu tańca współczesnego. To dla mnie za mało jak na Poznań. Nawet dotychczas zjawiskowy Dominik Więcek wypadł równie blado jak reszta zespołu. 



________________________________________
http://ptt-poznan.pl/pl/node/119 - stan 29.04.2018

"Wesele" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie - nowocześnie, ja chyba śnię!

Ponad trzy godziny spędzone na widowni i ani jednego zachwytu. Poszedłem na "Wesele" z ciekawości zetknięcia się w wydarzeniem artystycznym głośno komentowanym w kuluarach i przez krytyków. Chciałem również zobaczyć Monikę Frajczyk, którą ostatni raz widziałem jeszcze w ówczesnym PWST w dyplomach. "Wesele" uwielbiam, tego wydania narodowo/starego niestety nie polecam. O czym jest "Wesele", każdy wie, tegoroczni maturzyści najlepiej. Jeśli pamięć zawodzi, polecam tysiące opracowań, których w epoce cyfrowej od groma.

"Histeryczny atak śmiechu Czepca i Dziennikarza po słynnych słowach „Co tam Panie, w polityce?”, a zaraz potem zderzenie ze ścianą dźwięków black metalowej Furii, wtórującej tańcowi­ weselników – tak dynamicznie zaczyna się „Wesele” AD 2017 w reżyserii Jana Klaty" - cytuję ze strony. Niestety, nie jest to Hitchcock'owskie wzrastanie napięcia. Dynamika jest ciągle na tym samym poziomie, tańce wprowadzane na zasadzie kanonu nieco robią się monotonne, a ściana dźwięku faktycznie jest, co jest dość męczące, jak znużenie w kolejnych godzinach przedstawienia. Mógłbym zaryzykować, że jest to stylistyka muzycznego wrzasku pół na pół z nudą. I czy członkowie zespołu są aż tak znaczący dla przedstawienia, że są widoczni na scenie cały czas? "Dookoła sceny, na czterech pomnikowych postumentach stoją muzycy z biało-czarnymi twarzami – współczesne chochoły" - dobrze, że o tym przeczytałem, ponieważ myślałem, że to zespół muzyczny, dla którego nie miano pomysłu, artystycznego oraz technicznego - jak zejść z cokołu w czasie trwania przedstawienia. 

Na scenie jedynie poprawne aktorstwo, nieciekawa scenografia, znów wszystko uwspółcześnione, i może to przedstawienie trafia do młodych, ale nie do mnie. Jeśli już o uwspółcześnionych wersjach "Wesela", to osobiście wybrałbym filmowe z 2004 od opisywanej tutaj wersji scenicznej, i nie piszę tego jako żart. "(...) odrąbany kikut drzewa i pusta kapliczka wyznaczają niepokojącą scenerię (...)" - i tutaj się pogubiłem, bo jeśli to co zobaczyłem, ma niepokoić widza, to nie wiem do jakiego widza to przedstawienie jest adresowane. Może dla tych, którzy nigdy nie udali się poza miasto?

Obronili się: Edward Linde-Lubaszenko jako Stańczyk - aktorsko najlepszy. Do tego jego nagość była groteskowa i piękna scenicznie. Niepotrzebnie rozbierano jeszcze innych aktorów, dosłownie. Przy Stańczyku i po Stańczyku każdy inny podobny zabieg był coraz bardziej żenujący. Anna Dymna jako Radczyni - sprawne aktorstwo, zrozumiałe podanie tekstu i świadome uczestniczenie w narzuconej przez reżysera nieciekawej dla mnie konwencji. Czasami Bartosz Bielenia jako Ksiądz - zjawiskowa osobowość sceniczna, ciekawy dopóki nie zaczynał przekraczać samego siebie, czyli mniej więcej pajacować.

I wielka prośba do zespołu aktorskiego. Przestańcie oklaskiwać samych siebie przy ukłonach. To zadanie dla publiczności. 

"Ze względu na głośną oprawę muzyczną, przed spektaklem dostępne będą stopery". Może jeszcze jakieś środki pobudzające, najlepiej podawane w 180 minucie, żeby nie przespać wyjścia z teatru.

____________________________________________
https://stary.pl/pl/repertuar/wesele-4/ - stan 29.04.2018

sobota, 28 kwietnia 2018

Vivat Podgórze! - dla mnie bez wiwatów!

Tym razem realizacja Teatru KTO nie zachwyciła. Nie jest to wydarzenie, które chciałbym obejrzeć jeszcze raz. Ta refleksja smuci bardzo, ponieważ Teatr KTO należy do czołówki moich ulubionych.

"Przedstawienie plenerowe Teatru KTO "Vivat Podgórze" jest teatralną impresją po historii, geografii i mitologii Podgórza" - czytamy na stronie. 

Niestety, przedstawione obrazy były bardziej świadectwem lepienia scenariusza naprędce. Sceny z czasów Króla Kraka potraktowane po macoszemu. Natomiast to co mogłoby być uteatralizowane, czyli ważne wydarzenia historyczne z życia Podgórza, zostały zapisane na planszach i niesione przez aktorów wokół Rynku Podgórskiego w scenie szkolnej. Jeden telebim lub dobry rzutnik mógłby uatrakcyjnić ten "pochód wiedzowy".

Widziałem wiele "wpadek" jako widz. Metalowe palenisko pierwszych Piastów było czymś tak niepoważnym, że aż trudno mi uwierzyć, że było w użyciu, a przesuwanie tego paleniska pod horyzont w miarę rozwoju akcji skojarzyło mi się z naprawdę niedobrymi przedstawieniami amatorskimi, ale z tymi z dodatkiem "amatorszczyzna".

Czy to metalowe palenisko pierwszych Piastów miało być nawiązaniem do "Dziadów" czy do "Wesela"? Postaci w strojach z epoki XIX w. pojawiały się w dymie jak zjawy z dramatów naszych klasyków, tylko po co w tym kontekście i na tej klamrze tysiącletniej. Kolejny misz masz.

Liczyłem na realizację na miarę niedawnego "Weseliska", dostałem tylko poprawny teatr uliczny. Używając dawnego systemu oceniania, wpisałbym w dzienniczek jedynie 3+.

Dziękuje reżyserowi za: muzykę Czajkowskiego, skoczną czeską polkę oraz za zajęcia fitnessu w finale. 

____________________________________________________________
https://www.facebook.com/events/219927045431453/ - stan na 28.04.2018.





























piątek, 6 kwietnia 2018

"prawie my" krakowskiej AST - prawie usnąłem.


Kolejny dyplom, który nie zachwyca. 

Spektakl, który trwa ponad trzy godziny. "Spektakl tworzą dwie części. Pierwsza z nich – niefabularna – inspirowana jest wywiadami aktorów z własnymi rodzicami; druga – fabularna – jest fantazją na temat przyszłości pokolenia, do którego aktorzy należą" - czytamy w programie. Spektakl, którego materiał mógłby stanowić dwa osobne dyplomy, z korzyścią dla jednego i drugiego. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, tak kuriozalnego połączenia w całość dwóch obszernych części, które w sumie czym bliżej finału, nie wnoszą niczego nowego i czy bliżej finału, bardziej nużą odbiorcę.

Niestety, nie uwierzyłem żadnej postaci, która została stworzona w przedstawieniu. Młodzi powinni zrobić spektakl o młodości i energii w nich drzemiącej. Na przeżywanie przedstawione w dyplomie widocznie jeszcze za wcześnie.

Jest tylko jeden moment, który chciałbym zobaczyć jeszcze raz: scena taneczno-malarska, ale nie mam siły, żeby oglądać pierwszą część dla tych kilka minut artyzmu. To była feeria energii. Elektrownia atomowa to mało przy wspomnianej tutaj sekwencji choreograficznej.

Nie opisuję tematyki spektaklu, sensowności jej użycia tu i teraz, w dzisiejszych kontekstach. O wszystkim można przeczytać pod linkiem.

PS. Nie wyszedłem po pierwszej części nie tylko z powodu dobrego wychowania, ale i ciekawości, czy druga część obroni pierwszą. O ja naiwny!
____________________________________________________
http://krakow.ast.krakow.pl/prawie-my-rez-marcin-wierzchowski