poniedziałek, 16 marca 2015

Szarik, nie aportuj mi tego miejsca, czyli „Niech żyje wojna” w krakowskiej PWST raz jeszcze w tym blogu.

"Przedstawienie przyznam szczerze jest ciekawe, może nieco za długie, ale ciekawe" - tak napisano na tym blogu nieco wcześniej. Po kilku jego zagraniach i kolejnym obejrzeniu przeze mnie, stwierdzam dziś, że jest to przedstawienie bardzo dobre. Od premiery nabrało siły, jakości. Przez trzy godziny człowiek się nie nudzi!

"Niech żyje wojna" zaczyna się otwartą kurtyną, w półmroku ginie całe pudło sceniczne z maszynerią. Na scenie jakaś postać, na plecach pióra husarii. Kiedy rozświetlają się światła, mamy scenografię pasującą do „Starej kobiety wysiaduje”, tam też o wojnie i historii, ale w miarę upływu akcji równie dobrze odnalazłby się tam „Bal po orłem”.

Historyczność spektaklu dotyczy sprawy Powstania Warszawskiego. Właśnie Powstanie Warszawskie i nasze dzieje najnowsze są w kolejnych etiudach niczym mielonka w konserwie wojskowej. Ten misz masz to tylko potwierdzenie bełkotu, jakim często jesteśmy karmieni przez media o wolności, honorze, braterstwie...

Pierwsza scena to Stanisław Mikołajczyk, który czeka na audiencję u Stalina. Jest to jedna z najlepszych scen, zwłaszcza dzięki aktorce wcielającej się w postać doświadczonego przez historię Premiera Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Już w tym epizodzie widzimy groteskę naszego położenia, jesteśmy mięsem armatnim w wielkiej polityce. Scena ta mogłaby być osobnym przedstawieniem.

Anna Jarosik-Trawińska jako Mikołajczyk to mistrzostwo świata! Wspaniale zinterpretowana postać, znajdowanie różnych odcieni swojej postaci, od patosu po porażkę, od pewności  siebie i w siebie po bicie się w pierś i przeprosiny za wszelkie wypadkowe historii. Bardzo wysoko podniesiona poprzeczka umiejętności aktorskich, boję się, że trudno będzie przeskoczyć, ale śmiało mogę stwierdzić, że ta studentka nie przez przypadek znalazła się w PWST. Mam też przeczucie, że za kilka dekad, będzie z sentymentem wracać do tej roli, bo to naprawdę dobra robota. Tak trzymać!

Zatem Powstanie Warszawskie, śmierć dzieci, młodzieży, elity, pytania o cel, wypadkowe, sens? W sumie „Niech żyje wojna” to wypowiedź młodych aktorów o tym, jak postrzegają historię i jak ją chcą przeżywać. Przy finale można stwierdzić, że to spektakl polityczny, bo wymagana minuta ciszy w dniu każdego powojennego pierwszego sierpnia staje się rykoszetem dla jej ustawodawców, jest to „minuta ciszy przeciwko władzy”. Aż dziw bierze, że taki spektakl powstał w Krakowie, nie wiem czy w stolicy miałby szansę na premierę, a obawiam się protestów przeciwko jego obecności na scenie.

„Inspiracją do napisania tego tekstu był serial (…) „Czterej pancerni i pies” (…) To sztuka „przeciwko” – przeciwko propagandzie samego serialu, przeciwko mitologizacji bohaterstwa Polaków, przeciwko zawłaszczaniu historii” – czytamy w programie do przedstawienia. I tak rzeczywiście jest, telewizyjni bohaterowie żyją na scenie, ale nie w tym etosie, który pamiętamy. Nie posiadają czołgu, Szarika trzymają wiecznie w budzie, są żołnierzami, którym kradzieże i gwałty nie są obce, którzy nie pachną telewizyjną sławą, tylko wojennym potem.

Reżyser w tym historycznym kalejdoskopie korzysta z wielu odniesień, jak na przykład nawiązanie do mitologii, którą reprodukujemy w kolejnych pokoleniach, zwłaszcza elementy związane z siłą i wojną. Interesującym wątkiem jest scena zaślubin Polski z Bałtykiem. Marusia i Janek na plaży, obok nich nieśmiertelny Szariik, od wojny minęło kilka dekad, a oni niczym znudzone i nienawidzące się małżeństwo nie tylko przerabiają problemy damską męskie, ale i historyczne, te filmowe i te rzeczywiste. Również bardzo dobra Monika Frajczyk jako Marusia, ale dla mnie za dużo w niej grania "po warunkach".

A jeśli już o aktorkach, to dużo lepsza jest też Magdalena Jaworska niż w premierowym przedstawieniu. Jakby to była nowa postać, wcześniej tylko martyrologiczna, teraz już z krwi i kości. I przepraszam, że tak dużo a aktorkach, ale przecież całe przedstawienie jest o mężczyznach, to proszę mi wybaczyć te wstawki o kobietach.

Spektakl wykorzystuje w pełni możliwości współczesnej techniki, są mikroporty, są mikrofony, jest nagłośnienie, do tego instrumenty klawiszowe, perkusyjne i wszelkie inne przeszkadzajki, i trzeba przyznać, ze niewiele jest momentów, w których hałas jest niepotrzebny. Na pewno niepotrzebny jest nadmiar wulgaryzmów, to w miarę zbliżania się do finału staje się coraz bardziej męczące. Widocznie takie czasy, chociaż jeśli młodzież na scenie z reżyserem, krytykuje wieś w mieście /przyjezdni w odbudowanej stolicy/, sikanie do porcelany i niszczenie fortepianów /brak elit i kultury/, to jednak z tym przeklinaniem przeginają. 

Wielogodzinność przedstawienia to nie brak pomysłów reżyserskich, tylko ich nadmiar. Możliwe, że jeszcze wybiorę się na ten spektakl. Wtedy dopiszę coś jeszcze. /I te słowa stały się prorocze/.

PS. Szarik w tym dziwacznym świecie historii jako jedyny chce pamiętać, uczcić poległych minutą ciszy. Wierna psina! /Zawodzenia, szczekania - genialne!/.

http://krakow.pwst.krakow.pl/niech-zyje-wojna

Mam nadzieję, że ten spektakl posiada dokumentację wizyjną, chciałbym mieć to przedstawienie w archiwum. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz