środa, 11 marca 2015

"Na L..." - dyplom PWST Kraków.

Tym razem o teatrze nieco matematycznie. Inaczej nie potrafię zmierzyć się z tym tematem, to znaczy z tym przedstawieniem.

Plusy spektaklu: ciekawa scenografia, czysta biel, świeżość kostiumów, możliwość obejrzenia studentów w innych rolach i ich interpretacjach. Minusy: niepotrzebne wulgaryzmy, anglicyzmy, telebim, mikrofony... A pomiędzy plusami a minusami brak teatru. Szkoda, bo zapowiadało się nieźle. 

Dlaczego stwierdzenie, że zapowiadało się nieźle? Ze względu na PR, czy jak to tam zwać. Po obejrzeniu zdjęć na stronie internetowej, obejrzeniu plakatu, nabrało się ochoty na ten spektakl. Nawet jeśli zdjęcia swoja "brutalnością" przebijają rzeczywistość sceniczną, to chciało się iść na ten dyplom. Niestety, już po pierwszych pięciu minutach można było spodziewać się rozczarowania.

Uważam, że pomysł z roztrzaskanym samochodem to świetne myślenie, powypadkowa karoseria jako moment przejścia na drugą stronę lustra czy przejścia symbolicznego. Gdyby skupić się na tym elemencie scenograficznym i ogrywać go pomysłami reżyserskimi, to naprawdę mogłoby powstać cudo. Kiedy pasażerowie samochodu odgrywali wypadek a telebim pokazywał drogę, to już dla mnie zabito teatr, potrzebę myślenia. Tak jakby nie wierzono w inteligencję widza, a z drugiej strony wymagano od widza znajomości tekstów na podstawie których powstało przedstawienie, bo bez tego nie ma szans na "zrozumienie spektaklu".

Szukam powodów dla których warto jeszcze raz obejrzeć to przedstawienie? Może tylko dla "...", które niczym w "8 i 1/2" pokazują, że dzieło jest niedokończone. Może podczas kolejnego wieczoru ewoluuje i stanie się bardziej zjadliwe. 

Nie wiem o czym było to przedstawienie. Po co zostało zrobione. Owszem, reżyserii uczy się również na błędach. Gorzej z aktorstwem, na złym nie można się nauczyć wiele, doskonalić warsztatu. Gdzie popełniono błąd? Przy składaniu egzemplarza reżyserskiego czy później?

Było wiele rzeczy, których można się czepiać. Największy zarzut to brak słyszalności niektórych osób z zespołu aktorskiego. W związku z tym dziwne wrażenie amatorszczyzny, bez obrazy dla amatorów. 

Ktoś kiedyś powiedział, że "kiedy nie ma pomysłów na reżyserię, to robi się formę". Nie chcę takiej formy. Gdyby nie odmienna ścieżka dźwiękowa w ustach aktorek i aktorów, to przez tę wszechogarniająca biel można by mieć wrażenie, że to "Maskarada" ze Słowackiego.

http://krakow.pwst.krakow.pl/na-l

PS. I naprawdę, uwierzcie mi, bardzo lubię Wasza scenę PWST.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz