poniedziałek, 11 maja 2015

"Bracia Dalcz i S-ka" ze Słowackiego, spółka wzorcowa.

Już na samym początku spektaklu uderzenie energii jest dość intensywne, jej poziom utrzymuje się przez całą pierwszą część. W drugiej ze względu na zamknięcie poszczególnych wątków następuje jej kadencja i wyciszeni wychodzimy z teatru. Po pierwszym "numerze" zespołu tanecznego miałem wrażenie, że pomyliłem światy teatralne, to było totalne zaskoczenie. Wybrałem się na spektakl muzyczny, zobaczyłem teatr muzyczny z najwyższej półki! Cały efekt podtrzymywała orkiestra grająca na żywo oraz niesamowite girlsy. Torcik z wisienką, na który ma się wciąż ochotę. 

Jeżeli Kraków narzekał na brak sceny musicalowej, to ta pozycja repertuarowa na pewno zastąpi ją godnie i zaspokoi wszelkie gusta broadway'owskie. 

Mamy zatem niesamowitą choreografię w wykonaniu profesjonalnych tancerzy. Zespół muzyczny na wysokim poziomie. Interesujący wokal w wykonaniu: Prószyńskiej, Wreczkowskiej, Klimaszewskiej. Ich apetyczny chórek znakomicie komentuje działania sceniczne. Gesty, ruchy przy wykonywaniu partii wokalnych dopieszczony w każdym calu, tworzą osobny spektakl, niczym trzy boginie, które zawładnęły akcją sceniczną. 

Osobny spektakl to nie tylko wokalne trio. Mistrz ceremonii w wykonaniu Holldera rzuca na kolana. Robi to głosem. Bezbarwnie brzmiące komunikaty stają się pełnymi głębi słuchowiskami. W tej postaci jest cały dramat "Braci Dalcz". Odnaleźć w niej można nieco ducha takich filmowych archetypów jak właśnie mistrz ceremonii z "Kabaretu" czy głównego bohatera filmu "Mefisto". Stoi nieco w opozycji do wokalnego trio jako pierwiastek męski i pierwiastek dojrzałości. 

Zespół aktorski bardzo dobrze realizuje swoje zadania. Poruszanie się po teatralnym świecie ułatwia mu bardzo sprawna scenografia. Konstrukcje imitujące samochody genialne w swojej prostocie. Tylko się bawić nimi, postacią, spektaklem. Prowadzenie postaci jest konsekwentne, pomysły scenariuszowe nie powodują dłużyzn. Mimo, że spektakl trwa trzy godziny, wychodzi się z niedosytem.

Tylko jeden wątek moim zdaniem nie został dokończony, urwany owszem. Postać sekretarki, która po odkryciu wielkiej tajemnicy znika ze sceny. Możliwe, że się mylę i gdzieś narrator dopowiedział to i owo, ale dziś tego nie pamiętam. Możliwe, że w tym teatralnym taneczno-wokalnym szaleństwie, ta "kropka nad i" gdzieś zapodziała się. Nie wybrzmiała znacząco.

Na stronie teatru czytamy: "Spektakl wciąga widza w szalone czasy dwudziestolecia międzywojennego, w których dwóch braci rywalizuje o władzę w rodzinnej firmie. Jedna po drugiej następują tutaj oszustwa i intrygi - zaskakujące zarówno dla bohaterów jak i widza, a poruszający wątek miłosny i wielka tajemnica w tle niewątpliwie wciągnie wszystkich jeszcze głębiej". Poznajemy przede wszystkim raczkujący kapitalizm i możemy w tym lustrze obejrzeć nasz niekończący się okres przejściowy. Poznajemy mechanizmy funkcjonowania spółek, gospodarek, świata i ludzi w nim. Widzimy kto jest pionkiem, kto rozstawia figury na szachownicy. Grający pierwsze skrzypce Paweł Dalcz kreśli się jako postać pozytywna, ale dokonując małego oszustwa dla bardziej szczytnych celów, jednak oszukuje, zatem musi etycznie przegrać. Wygrywa tylko w miłości, ale to nie jest już miłość w stylu: "żyli długo i szczęśliwie". To miłość nieco z pogranicza banicji.

Dlaczego spektakl, który wygrał 7 Plebiscyt Publiczności w kategorii najlepszy spektakl grany jest tak rzadko?!

http://www.slowacki.krakow.pl/pl/spektakle/aktualne_spektakle/_get/spektakl/647

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz