sobota, 30 maja 2015

Tramwaj zwany rozczarowanie, czyli "Tramwaj zwany pożądaniem" w krakowskim Teatrze Bagatela.

Napisałbym, że to bardzo dobre przedstawienie, ale niestety nie jest.

"Tramwaj zwany pożądaniem" to jeden z lepszych współczesnych tekstów dramatycznych, który powoli można wrzucić do szuflady z klasyką. Klasyczne stały się już dwie postaci: Blanche Dubois i Stanleya Kowalskiego. Działające na dwóch biegunach: sztuczności i naturalności. Nawet legendarna wersja filmowa zachowała niejaką sztuczność przez mocno teatralną grę aktorską Vivien Leigh. Marlon Brando niweluje całość swoim niesamowitym naturalizmem.

Czy dziś jest sens wystawiać tekst Tennessee Williamsa? Z powodu tekstu na pewno, ciekawej psychologii postaci również. Klasykę zawsze warto powołać na scenę. Ale czy jest coś jeszcze, co przemawia by ten tytuł wystawić? Może tęsknota za mijającym czasem i światem? Przecież nikt nie staje się młodszy i pewnego dnia wszystkich nas czeka gloryfikacja przeszłości. Czy udawanie kogoś kim nie jesteśmy? W dobie wszelkich portali internetowych nic nadzwyczajnego. Pocieszanie się, że ktoś ma gorzej przez oglądanie Blanche Dubois walczącą z chorobą psychiczną wynikającą z bolesnych doświadczeń: strata majątku, bycie damą do towarzystwa, ucieczka z podrzędnego hotelu?  W dzisiejszych czasach kapitalizmu, gdzie bardzo łatwo skończyć na ulicy z powodu utraty pracy, niespłaconego kredytu, takie odczytanie wydaje się całkiem możliwe. Zatem paleta możliwości broniących ten spektakl jest bardzo duża. 

Dla mnie to spektakl jednej aktorki, która ratuje całość. Aktorstwo Magdaleny Walach, która niczym lokomotywa ciągnie za sobą ciężar całego przedstawienia. Jest niesamowita w swojej grze, szybko zmienia nastroje, emocje. Mocno osadziła swoją postać psychologicznie. Jest Blanche. Ciekawa jest również postać Stanleya Kowalskiego. Aktor Michał Kitliński wcielający się w tę postać, nie stara się pokonać Marlona Brando, ale buduje w sobie siłę i jest przekonujący w tym co robi. Z perspektywy czasu, tylko te role udało się zapamiętać, reszta zrobiła się bezbarwna.

Niestety, wszystko zepsuło zejście Blanche Dubois w stronę publiczności. Zapalenie świateł na widowni było zarzuceniem wszelkiej teatralności, oglądanie aktorki z bliskiej odległości zupełnie niepotrzebne. Nie zdradzę, co działo się podczas tego fragmentu przedstawienia, ale "adeptom" sztuki scenicznej powołanym do grania w trybie niemal wojskowych wielce współczuję. Nie lubię takich nieprofesjonalnych zagrań w teatrze zawodowym. Tego niedobrego wrażenia nie uratowała dalsza część przedstawienia. Może reżyser chciał zarzucić wspomnianą sztuczność/teatralność, nadając jej cechy negatywne, a naturalizm widowni miał to wrażenie podbić, ale dla mnie było to w jakiś sposób żenujące.

Niepotrzebne tylne projekcie. Niedługo będą tam wyświetlane, o co chodzi na scenie, co autor miał na myśli, co na  myśli miał reżyser.

Czasami w tym wszystkim zbyt duża umowność, widz się gubi, nie wiadomo, gdzie przebiegają granice scenicznej przestrzeni. Co jest jeszcze pomieszczeniem, a co już nie. Dlaczego raz aktorzy siebie widzą, drugi raz traktują siebie jak duchy. Nie zawsze decyduje o tym światło.

Jeśli wrócę na ten spektakl jeszcze raz, to na pewno dla Magdaleny Walach. To sceniczne zwierzę przywraca wiarę w poziom polskiego aktorstwa teatralnego. 

http://www.bagatela.pl/Spektakle/Wszystkie/4-Tramwaj_zwany_po%C5%BC%C4%85daniem.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz