I znów o wojnie w
krakowskiej PWST, chociaż bardziej bytomskiej. „Króla Ubu czyli Polacy” na
scenie oglądamy w reżyserii Jerzego Stuhra. „Rzecz dzieje się w Polsce, to
znaczy nigdzie” — mówił Alfred Jarry w swoim wstępnym przemówieniu na premierze
paryskiej tego tekstu w roku 1896. Trudno dziwić się takim słowom, wówczas nie
istnieliśmy, dla ówczesnych Polska była jakąś abstrakcją.
Interesująca abstrakcję dostaliśmy
w bytomskim dyplomie. Widzimy bardzo dobrze zrealizowany „kabaret historyczny”
o żądzy władzy, niczym w Makbecie, a do Shakespeare’a niewiele brakuje, jak
choćby w umowności niektórych sytuacji czy pojawiających się napisach. Akcja
rozgrywa się gdzieś w Polsce, gdzieś w Europie, ale bardziej oscyluje wokół wschodu,
co reżyser podkreśla w swoich pomysłach i daje wyraz swojemu patrzeniu na
współczesną politykę, problemy ukraińskie i rosyjskie.
W obecnej sytuacji politycznej wszelkie rusycyzmy nabierają nowych kontekstów. Przemarsz wojsk polskich przez Ukrainę, choć śmieszny wielce, staje się takim naszym śmiechem przez łzy. Czy przypadkiem za niedługo faktycznie tam się nie znajdziemy broniąc światowego pokoju, a nauczeni historycznym doświadczeniem zaśpiewamy pod nosem równie smutnie, co bohaterowie spektaklu: "Polacy, nic się nie stało..."
W obecnej sytuacji politycznej wszelkie rusycyzmy nabierają nowych kontekstów. Przemarsz wojsk polskich przez Ukrainę, choć śmieszny wielce, staje się takim naszym śmiechem przez łzy. Czy przypadkiem za niedługo faktycznie tam się nie znajdziemy broniąc światowego pokoju, a nauczeni historycznym doświadczeniem zaśpiewamy pod nosem równie smutnie, co bohaterowie spektaklu: "Polacy, nic się nie stało..."
Brak jedności miejsca,
pewien rodzaj zagubienia, to nie tylko wynik częstych zmian miejsc akcji, ale
również funkcjonowanie kostiumu scenicznego. „Kostiumy możliwie odlokalnione i
odchronologicznione (przez co lepiej się odda pojęcie rzeczy wiecznej);
najlepiej nowoczesne, bo satyra jest nowoczesna; i brudne, bo dramat wyda się
wówczas plugawszy i okropniejszy” – domagał się autor tekstu. Dostajemy
niesamowitą wybuchową mieszankę, wspaniałą zabawę, tym bardziej przednią, im
bardziej bawią się studenci. Ten dyplom to przykład na stworzenie światów, w
których odnajdują się aktorzy, ich istnienie jest świadome, adepci czują się bezpiecznie,
w takim klimacie nie tylko grają, zabawiają nas i siebie.
Ubu namawiany do złego
przez Ubicę, staje się żądny krwi i władzy, ale wypada jak dziecko, które tylko
bawi się wojnę i najchętniej po niesprzyjających dla niego okolicznościach uciekłby gdzie pieprz rośnie albo do stanu poprzedniego, sprzed
przejęcia władzy. Okazuję się, ze przejęcie władzy to jedno, a władanie to
drugie. Rewolucja przynosi terror i rodzi ofiary. Ubu w swoim nieumiarkowaniu
najchętniej wszystkich skazałby na śmierć i jednocześnie przejął majątki
skazanych, tylko kim by tak naprawdę rządził?
Dwór zgładzony przez Ubu jest karykaturą władzy, zatem nie mamy dla niego zbytniego szacunku i niejako kibicujemy spiskowcom. Dwór został sparodiowany, bardzo delikatni mężczyźni, rodem wieszaki ze szkoły baletowej i królowa mówiąca manierycznie z „el przedniojęzykowym” są niczym współcześni celebryci, którzy chcą się tylko bawić. Parady, rauty, bale… Zastanawia, czy to „el przedniojęzykowe” miało za cel przerzucić naszą percepcję na czasy pomiędzy wojnami światowymi? Być nawiązaniem do ówczesnej rodzącej się ojczyzny? Pokazać świat Alfreda Jarrego w kontekście lat dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieków i lat nam współczesnych? Dekadencji czy nowych demokracji? Bo każdy obywatel ubicznego świata chciałby się pozbyć tak "marionetkowego" rządu jaki przedstawił nam reżyser spektaklu.
Reżyser zaskakuje nas wielością rozwiązań scenicznych. Aktorzy są nie tylko postaciami, kiedy wypadają z roli stają się elementami dekoracji, żywego inwentarza, animują przestrzeń. Tworzą kilka postaci, stają się materiałem nie tylko aktorskim, ale i plastycznym. Najbardziej spodobały mi się konie na paradzie, skazywanie na jamę, fale podczas ucieczki statkiem, wojna jako mecz piłkarzyków z żywą piłką oraz stary wiarus z „Warszawianki”, jeszcze bardziej wprowadzający pomieszanie historyczne.
Ubu z Ubicą po przegranych wojnach, stratach na wszystkich frontach zmuszony jest do ucieczki. Pięknie stworzony jest statek uciekinierów oraz fale przez aktorów, niejakie zapożyczenie z Petera Brooka? Statek staje się ich małą ojczyzną, gdzie jest wszystko, sternicy władzy, załoga, lud, poddani... Uciekają mijając brzegi innych krajów i choćby o każdej ziemi mówiono, że to piękny kraj, to Ubu stwierdza: „Ha! Panowie! Choćby był najpiękniejszy, to nie to, co Polska.” I my się z tym zgadzamy. „Ukochany kraj, umiłowany kraj…” – mógłby jeszcze dodać.
Przyznam, że ten spektakl należy obejrzeć nie tylko ze względu na historyczne przesłanie, ale również na świetną zabawę, nieco gogolowską.
PS. W każdym razie rola Królowej, która na długo pozostaje w pamięci powinna być nominowana do jakiejś nagrody.
http://bytom.pwst.krakow.pl/spektakl-dyplomowy-studentow-iv-roku-wtt-ubu-krol-czyli-polacy-rez-prof-jerzy-stuhr
Cytaty w większości
pochodzą z: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ubu-krol.html#anchor-idm140781616
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz