poniedziałek, 5 stycznia 2015

"Transdyptyk" bytomskiej PWST na scenie a ja w transie na widowni.

Przed lekturą poniższego postu zapraszam do lektury tego wpisu:
http://inwentaryzacja2014.blogspot.com/2015/03/biegnij-lola-biegnij-tym-razem-o.html
A teraz wracamy do tekstu właściwego, który poniżej.

Spektakl zmęczył mnie swoją długością, brakiem estetyzmu w strojach, jakby za dużych, problemami z rekwizytami, zaplątujące się skakanki skupiały uwagę widzów, stając się niezamierzonymi zadaniami aktorskimi, z których należało sprawnie wybrnąć, no właśnie, sprawnie. Nie lubię realizacji, w których zespół aktorski jest wrzucony w rzeczywistość sceniczną niczym: „bo taki mamy klimat”. Przyznaję się, że nie zmam się na tańcu, a na tańcu współczesnym wcale. Preferuje balety klasyczne, gdzie Zła Czarownica Zachodu więzi Konika Garbuska, gdzie Maja Plisiecka jest energią tańca, nie tancerką, gdzie Maximowa i Wasilijew są miłością, a nie tylko parą tancerzy. 

Klamra ze wspomnianymi skakankami niczego nie wnosi. Skakanka, kanka, nka, ka, a  - pamiętam taką wyliczankę, ale to też mi nie pomogło zrozumieć spektaklu. Tancerze zaczynają od skakania pierwszą część, tancerki kończą drugą. Pomiędzy tym wszystkim brak mi opowieści.

I znów świat znany nam z codzienności, widzimy na scenie: delikatni faceci i silne kobiety. Nawet jeśli możemy odczytywać niektóre ustawienia jako jednopłciowe, to kobiety zdominowały facetów siłą i odzieniem scenicznym. U mężczyzn interesujące były ustawienia związane z wybijaniem się i wpadaniem na partnera, który upadając stawał się jednocześnie amortyzować siłę upadku. Atakujący ciekawie na nim zastygał, w celu nie tylko artystycznego efektu, ale i bezpieczeństwa pracy. U kobiet nie podobała mi się nagość, nie było przyczyny by ją wykorzystać, choć scenicznie prezentowała się bardzo pięknie. Choreografia nic mi nie mówiła, czasami pojawiało się coś interesującego w opowieści tańcem, ale głownie dopadała mnie nuda i ziewanie. 

Największy minus całego przedstawienia, to wypowiadanie tekstów przez postaci. Po co tekst, skoro mamy język tańca, to pomieszanie stylistyk zupełnie było niepotrzebne. Kiedy tancerki przez siedzącą przy klawiszach postać zostawały wywoływane do różnych zadań /wstań, powstań, obróć się, rozbierz się, nic nie rób, jesteś wolna/, miało się wrażenie, ze wszystko jest improwizowane, zupełne przeciwieństwo całej wcześniejszej choreografii. 

Podziwiam cały zespół aktorski za umiejętność zapamiętania choreografii, chyba każda z grup miała do zatańczenia godzinną część, jeśli nie dłuższą. Chapeau bas panowie tancerze i panie tancerki. Nie wiem, czy przy tak rozbudowanej choreografii funkcjonuje jeszcze pojęcie „szybkie zastępstwo”. I numer jeden dla mnie, jeśli już o numerach mowa. To postać 28FSB+. Najbardziej wyrazista, krwista, ostra i chyba najlepiej oddająca przesłanie przedstawienia. 

Następnym razem poproszę krócej, czytelniej, jednorodnie stylistycznie…

http://www.pwst.krakow.pl/transdyptyk
http://www.transdyptyk.com/

1 komentarz:

  1. http://www.rozswietlamykulture.pl/reflektor/2014/01/23/taniec-o-dwoch-twarzach/

    OdpowiedzUsuń