„Dyplom z kosmosu” to jedna z
ciekawszych propozycji repertuarowych jaką można oglądać na krakowskich
scenach. Tym bardziej powinniśmy się udać na ten spektakl, bo być może niebawem
przejdzie do lamusa. Główny powód? Jest to produkcja PWST, a ich żywot podyktowany
jest okrutną kadencją roku akademickiego. Moim zdaniem, może gustem, „Dyplom z
kosmosu” powinien pozostać w repertuarze na stałe, tak samo ja „Samobójca”, o
którym pisano na tym blogu nieco wcześniej.
„Dyplom…” jest przedstawieniem wokalno-aktorskim,
z dużym akcentem na wokal żeński, dzięki niemu przedstawienie osiąga wysoki
artyzm. Dramaturgia sceniczna skupiona jest na pokazaniu nerwówki współczesnego
świata, egoizmu i kompleksów bohaterów, ich samotności, niemożliwości
nawiązania głębszych relacji i przypadkowego seksu. Już w pierwszej scenie
„ulicznej” dostajemy zapowiedź tego co nas czeka. Później napięcie rośnie, z
każdą piosenką, ze scenkami z życia wielkomiejskiego. Niesamowity i energetyczny finał przy piosence „Feelings,
podczas którego publiczność ma szansę zaistnieć wokalnie, zamienia naszą
energie w gromkie oklaski. Podczas oglądanego przedstawienia „kurtyna” przy
owacji na stojąco podnosiła się co najmniej cztery razy! I było to zasłużenie.
„Dyplom…” to spektakl o
kobietach, o mieście kobiet, o świecie kobiet. Oglądając adeptki sztuki
scenicznej widzimy jakby ikony polskiego kina, czy to zamierzona stylizacja
czy tylko wypadkowa zderzenia podobnej urody studentek i charakteryzacji? Zatem przed nami
przemierzają mleczną drogę "studentki a la": słodka Katarzyna Figura, zmysłowa Kalina
Jędrusik, silna Aleksandra Śląska… Te formy żeńskiej zmysłowości i siły sprawiają,
że chcę się być jedną z nich, być z jedną z nich, mieć jedną z nich. Kobiety w „Dyplomie…”
są niczym sex-bomby, niczym Barbarelle, zdobywczynie kosmosu i wszechświata.
A mężczyźni? Niestety,
faceci/aktorzy wypadają bardzo blado przy zdobywczyniach życia i kosmosu,
zarówno wokalnie jak i aktorsko. „Gdzie ci mężczyźni” – tego utworu zabrakło w
repertuarze.
Jeśli wierzyć programowi
przestawienia, to wykonano ponad dwadzieścia interpretacji piosenek, bardzo
znanych i tych dużo mniej, z czego wiele wybornie. Wymagane jest co najmniej
jeszcze jedno obejrzenie tego przedstawienia, żeby napisać, które wykonanie
było najlepsze, żeby stworzyć niejaki ranking. Dla mnie największym
zaskoczeniem, pozytywnym, było wykonanie utworu „Kobiety trzeba trzymać krótko”,
który w wersji znanej z telewizji wykonuje Piotr Fronczewski.
Tak w telegraficznym skrócie: Ewelina
Przybyła fantastyczny wokal, Wiktoria Węgrzyn ciekawe interpretacje, Aleksandra
Adamska dobre aktorstwo, czyli prawda w piosence.
Za dużo słodzenia. Nie zabrakło
małych wpadek. Często teksty/łączniki pomiędzy piosenkami dobrane zostały „bez
ładu i składu”, stając się niepotrzebnym bełkotem
nie pomagającym w akcji scenicznej. Za dużo było też przemocy, zbyt dosłownej, pewne rzeczy można zrobić umownie/teatralnie/symbolicznie,
uderzenie w twarz kobiety może jest odzwierciedleniem naszych brutalnych
czasów, jednak realizacyjnie było to zbyt mocne. I nadużywanie przeklinania, miały sens tylko w ustach Aleksandry Adamskiej,
gdy jej postać leczyła ból rozstania w barze przy drinku i namawiała
piosenkarza do rozebrania, ich groteskowy ton bronił ich użycie. Pozostałe,
mówione czy wykrzyczane przez inne postaci, były już dla mnie nadużyciem.
Warto było zobaczyć, warto będzie zobaczyć, jeśli jeszcze będzie "Dyplom..."
PS. Podsumowując postaci z "Dyplomu...": kobiety są nieziemskie, faceci przyziemni.
PS. Podsumowując postaci z "Dyplomu...": kobiety są nieziemskie, faceci przyziemni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz