W ostatnim czasie,
tak jak pisałem we wrześniowym poście, trafiłem do krakowskiej PWST na dwa
dyplomy, które premiery miały jeszcze w poprzednim sezonie i które chciałem
zobaczyć ponownie, i bardzo prawdopodobne, że jeszcze je obejrzę.
„Ożenek”.
Przedstawienie
rozpoczyna się bardzo mocnym akcentem, muzyką, jeśli się nie mylę, Vladmira
Cosmy z jednego z ciekawszych filmów Ettore Scoli. Ogromne zaskoczenie. Nieco
pozazdrościłem pomysłu. Bardzo dobre połączenie rzeczywistości filmowej z
teatralną. Liczyłem, że ciągłe zaskoczenia będą mi towarzyszyć do końca, ale
tak się nie stało. Nie można mieć wszystkiego. Tę muzykę chyba opisowo
wprowadziłbym jako tło do sceny, kiedy Agafia porównuje sobie swoich adoratorów
i z każdego z nich chciałaby jakąś cząstkę, które to atuty stworzyłyby męża
idealnego.
Przedstawienie nie
jest w mojej stylistyce, ale miło się je ogląda. Nie musiałem długo zastanawiać
się dlaczego. Studenci bowiem operują językiem, który jest im bliski lub
przekonali mnie, że go rozumieją. Czego chcieć więcej. Nie ma w tym spektaklu
przeżywania rodem ze Stanisławskiego, ale nie ma w nim również niepotrzebnych drzazg, które wżynałyby się w materię dramaturgii. Jest w nim jakiś dyskretny urok i harmonia, który trudno mi zdefiniować do końca.
„Ta klasyczna
historia, będąca również satyrą (…) przeniesioną w środek Ameryki lat 50 i 60
XX wieku z ówczesną muzyką i modą, staje się szalonym rejsem skojarzeniowym po
oceanie absurdalnego humoru, groteski, komiksowej konwencji, silnie
zarysowanych postaci i vintage’owej estetyki” – cytat za programem – i z tym
się zgadzam. Szaleństwo akcji, różne narracje, duży misz-masz, a mimo wszystko
wciąga.
Duże brawa również
dla zespołu aktorskiego. Jeśli nie uda Wam się znaleźć angażu w teatrach
dramatycznych, macie szanse zaistnieć w kaskaderce. Duże wrażenie robi wasza
sprawność fizyczna. Ach ta młodość!
To spektakl o
mężczyznach w krzywym zwierciadle, są ciekawi przez swoją śmieszność i aktorsko
można dzięki temu dobrze zaistnieć. Niektórym udało się zaskoczyć widza i bawić
go przez cały spektakl. Bardzo dobrzy Mateusz Korsak /Podkolesin/ i Mariusz
Galilejczyk /Koczkarow/, przezabawni Patryk Czerniejewski /Jajecznica/ i Oskar
Winiarski /Zewakin/, śmieszny Maksymilian Wesołowski /Anuczkin/, troszeczkę za
mało Patryka Kulika jako alter-ego Podkolesina.
Warto wybrać się na
ten klasyczny tekst w nieco uwspółcześnionej wersji. Warto zobaczyć, jak
niegdyś wyglądały zaloty, kim była swatka i jaki przezabawny jest męski świat. I miło pośmiać się z kogoś będącego obok, a często tak naprawdę śmiejemy się z siebie.
„Między nami dobrze
jest”.
Cudowny spektakl w
partiach wokalnych. Dziękuję, że mogłem odkryć w końcu talenty aktorskie,
których zupełnie nie można było zobaczyć we wcześniejszym dyplomie „Jestem
vVIPem”. Jakbym oglądał zupełnie różne zespoły aktorskie, dwa różne teatry!
Poznajemy rodzinę Kowalskich, a może lepiej Potwornickich. Poznajemy ich codzienność, która jest wyjałowiona z uniesień, nawet marzenia sięgnęły bruku.
Nie przeraża mnie
ubogość świadomości historycznej przeciętnych Kowalskich, przeraża mnie ich
ubogość mentalna. Byt określa świadomość. Bełkot jest stanem umysłu. Przeraża mnie
to, że takie rodziny funkcjonują współcześnie. Krzywe zwierciadło naszego
nowoczesnego społeczeństwa w sosie brutalnego kapitalizmu i dostępnej wolności
jest bolesne w patrzeniu.
„To jest pewnie
pierwsze pokolenie, które widzi wszystko zapożyczone, każdy czas, etap
historii, jest zrekonstruowany i można go obejrzeć w telewizji” – czytam w
programie do przedstawienia – aż strach pomyśleć, jak będzie myśleć następne pokolenie.
Tym razem to
kobiety grają pierwsze skrzypce, to ich postaci są bardziej z krwi i kości.
Możliwe, że mają lepszy tekst-bełkot albo mają większe pole do popisu. Przecież Małgorzata Biela /Halina-Monika/ i Karolina Burek /Bożena-Edyta/
tworzą po dwie postaci, które są diametralnie różne. Ich przemiany są cudowne, sam zabieg reżyserski na piątkę. Kiedy Małgorzata Biela
staje się aktorką, jej wejście, mimika twarzy, gra oczu, to majstersztyk. Wcześniej widzimy ją jako matkę-Polkę bez właściwości, w znoszonych kapciach i ciuchach z lumpeksu. Podobnie Karolina Burek, która z kobiety o niskim poczuciu wartości staje się na moment sex-bombą.
Karolina Wasilewska jako osowiała staruszka jest uroczą osóbką, z której
naśmiewa się mała metalowa dziewczynka /Zuzanna Czerniejewska/. Mała metalowa
dziewczynka jest głosem młodego pokolenia, też w jakimś krzywym zwierciadle, dla której pojęcie drugiej wojny światowej jest jakimś nic nieznaczącym terminem.
Wstawki śpiewane są
dobrze skrojonym dopełnieniem spektaklu. Bardzo dobra technika i style muzyczne
sprawiają, że mamy niejako dodatkowy spektakl muzyczny. To też magnes, który
sprawia, że chce się wrócić na spektakl.
Grajcie, śpiewajcie... i tak trzymać!
__________________________________________
http://krakow.pwst.krakow.pl/ozenek
http://krakow.pwst.krakow.pl/miedzy-nami-dobrze-jest