niedziela, 21 lutego 2016

O chorzowskim "Sylwestrze na bis" już po ściągnięciu z afisza.

Nic nie może wiecznie trwać. Żywot chorzowskich "Sylwestrów" zaczyna się z końcem roku i trwa mniej więcej do końca karnawału.

Gdybym miał oceniać tegoroczny "Sylwester" po mojej pierwszej wizycie, to nie byłoby ciekawie. Trafiłem na popołudniowe przedstawienie bez energii i bez wszystkich gwiazd chorzowskiej sceny. Honor tego wyjątkowego dla mnie teatru muzycznego uratowało ostatnie, zielone przedstawienie. W końcu artyści zaczęli bawić się wykonywanymi piosenkami. Żadnej nerwowości, tylko biel uśmiechu, piersi rozśpiewane, nogi roztańczone... Może to jest pomysł na następny "Sylwester"? Zrobić zielony program od początku do końca.

Hasłem przewodnim tegorocznego "Sylwestra" były kartki z kalendarza, czyli święta związane z różnymi datami.

Co zapamiętałem z ostatniego "Sylwestra"? Na pewno nie zapamiętałem poprawnie tytułów i wszystkich wykonawców. Co na pewno zostanie w pamięci?: Maria Mayer wciąż zjawiskowa, tym razem w "To nie ty". Izabella Malik w "Gdzie ci mężczyźni". Barbara Ducka w tangu argentyńskim choć w stylizacji jakby hiszpańskie. Alona Szostak w sambie w saunie/pod prysznicem, szaleństwo ciał! Jacek Pacholski jako Elvis, fantastyczny głos i niesamowity ruch. "Hotel California" w wykonaniu Andrzeja Kowalczyka. Ewa Grysko w "Przeleć mnie" z niesamowitą stylizacją. Zespołowe "To idzie młodość" za zagranie młodości i różne tam smaczki, jak ciągłe ustawianie Izy Malik i mistrzostwo Elżbiety Okupskiej. "Zenek" w wykonaniu Marcina Tomaszewskiego plus ciekawy ruch ze szczotkami. "We are the world" za wyraz artystyczny i interesujący wokal. "Konik na biegunach" za energię. Marzena Ciuła w rewelacyjnym "Gdybym miała cztery nogi", cudownie głosowo, do tego choreograficznie zapracowane nogi! ;-) Ukraińska melodia ludowa również z Marzeną Ciułą oraz Martą Tadlą i Izabellą Malik jako translatorką, owacje na stojąco zasłużenie, nie tylko z powodu planszy! Andrzej Lichosyt w "Deszczowej piosence", jeden z lepszych numerów tego sylwestrowego wieczoru, dziękuję za dobry tym razem step. Klasyka filmowa, czyli Katarzyna Hołub w "Każda kobieta to szpieg". Kamil Franczak w repertuarze, jeśli się nie mylę Zbigniewa Wodeckiego /lustro w tle, młodość i dojrzałość w konfrontacji/. "Kaskaderki" czyli Ewa Grysko i Anna Ratajczyk za wyraz artystyczny. "Baby, ach te baby" za ciekawą interpretację utworu. Jeszcze "Stop" również za emocje oraz stylizację robót drogowych.

Jeśli przyjąć, ze w trakcie wieczoru wykonuje się około czterdziestu aranżacji, to nie jest tak źle. Ale przyznam, że drzewiej wrażenia artystyczne były lepsze.

I na koniec do tancerzy z zespołu baletowego, a propos zielonego spektaklu: W celi daliście sobie radę, ale w saunie/pod prysznicem przegraliście własną bronią ;-)

wtorek, 16 lutego 2016

Nieco o dwóch dyplomach krakowskiej PWST: Jednak Płatonow i Dogville

"Jednak Płatonow". Nierówne przedstawienie. Dwie części zupełnie do siebie nie pasujące. Pierwsza część bardzo klasyczna i bardzo Jarocka, druga współczesna. Nie znalazłem przyczyny dla takiego zabiegu reżyserskiego. Byłem na trzecim albo czwartym spektaklu, a może i późniejszym, i przyznam się, że aktorsko nie zachwyciłem się.  Rozczarowanie. Teraz w głowie mam tylko: "Mucho, mucho, mucho". Być może wrócę raz jeszcze na ten spektakl, ale boję się, że wytrwam tylko na pierwszej części. PS. Panowie, nauczcie się całować! Scenicznie!

"Dogville". Niestety, przyczepię się znów aktorstwa. Nie mogę kupić tego przedstawienia, ponieważ nie wierzyłem żadnej postaci, która tam została stworzona. Przykro mi to pisać, bo scenę PWST uważam za jedną z ciekawszych krakowskich scen. Miałem wrażenie, że oglądam dobre przedstawienie teatru amatorskiego, a przecież przyszedłem na wyższy poziom wtajemniczenia. Przepraszam, ale tego tytułu już nie chcę widzieć ponownie.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Bardzo krótko o baletowych "Dziadkach do orzechów": bytomskim i krakowskim.

W ostatnim czasie tak się złożyło, że miałem szczęście obejrzeć ten sam tytuł klasyki baletowej na dwóch scenach: Opery Śląskiej i Opery Krakowskiej. Niestety, jedno muszę ze smutkiem przyznać, muzyka Czajkowskiego na żywo nie wywołała u mnie żadnych emocji. Nie wiem, co się działo w kanale orkiestrowym, że z tak mizernym skutkiem działano na mnie. Nie "zachwyciła" mnie również choreografia. Przyznam się, wynudziłem się. Nic nowego dla czytających ten blog. Po powrocie do domu włączyłem internet, wyszukałem moskiewski Teatr Wielki, obejrzałem Maximową z Vasiljewem i chociaż to był tylko ekran monitora, to archiwalny zapis miał niesamowitą moc. I na tym zakończę ten wpis.