Nieco przewrotny tytuł. Aż tak źle to nie było, ale żeby napisać, iż był to spektakl na 4, to już by było za dużo.
Niestety, spektakl nie zachwycił mnie, chociaż firmowany był znakiem PTT. Zabrakło mi opowieści, a zaprezentowane obrazy nie układały się w znaczącą całość. Już mam dość teledyskowego składania spektakli. "Wo-man w pomidorach" wydawał się dziełem za bardzo posklejanym, ale jednak posiadającym rys dzieła fabularnego. Może przeszłość wydaje się bardziej perfekcyjna od teraźniejszości, ale to już przywilej niedoskonałej pamięci.
Tym razem wita nas tancerz, który walczy jakby ze swoją cielesnością, niby jest w nurcie tańca współczesnego, ale w muzyce słychać rytmy dla dancingów czy potyczek w tańcu towarzyskim. Mogła to być klamra dla jednego z późniejszych zdarzeń i najciekawszego moim zdaniem momentu występu. Mianowicie tancerki i tancerze znajdują w publiczności dopełnienie do swoich par i wspólnych improwizacji. Nie każdy w tym działaniu odnalazł się, ale niektórzy wykonali mistrzostwo świata. Na przedstawieniu, które widziałem improwizacja osiągnęła pułap niekontrolowany. Niektórzy wyłowieni z publiczności tańczyli w kilku poziomach, łącznie z podłogą sceny, zdarzyło się, że i okulary spadały komuś z uszu, a widzom opadały szczęki z wrażenia. Nawet Laban nie byłby w stanie zapisać ruch co niektórych osób, które przed momentem były częścią widowni, a już zostały częścią zespołu tanecznego.
Stał się efekt mniej lub bardziej zamierzony: energia amatorów pogrążyła zawodowców. Ich autentyczność w jakiś sposób sprawiła, że zawodowcy stali się nieatrakcyjni w ruchu i działaniu. Zaplanowana improwizacja zawodowców poległa w szaleństwie działań wywołanych zapewne przez emocję znalezienia się na scenie, dla niektórych po raz pierwszy.
Kiedy powołane do życia na czas jednej spektaklowej sceny pary /zawodowiec+amator/ formują się w dancingową zabawę, można było tym towarzyskim akcentem zamknąć przedstawienie. Była wspomniana klamra otwierająca i zamykająca. Tymczasem dano nam jeszcze obejrzeć coś na kształt pas de trois, co po opisywanym szaleństwie zupełnie poległo.
Publiczność uratowała przedstawienie, ta tańcząca i bijąca brawo. Jedni i drudzy byli na pięć plus.
Choreografia nie zachwyciła, zespół owszem sprawny technicznie. Smutne, że patrzenie na żywo na materię tańca miało się nijak do płaskiego filmowego zapisu popisów Mai Plisieckiej, która wciąż zachwyca.
http://www.ptt-poznan.pl/spektakle/aktualne/minus-2-2010-/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz