Spektakl nie jest dobrym
przedstawieniem. Nie powinno się uczyć młodych takiego teatru. Przede wszystkim
brakuje przekonującego aktorstwa i przeżywania wewnętrznego, co niegdyś było
domeną polskiego teatru, nie wspominając o rosyjskim. Wszystko ucieka w formę,
a w formę ucieka się wówczas, kiedy nie ma się pomysłów na reżyserię. Nie
oszukujmy się, reżyseria nie rzuca na kolana, ręce opadają natomiast z rozczarowania.
Byłoby niesprawiedliwie nie zauważyć,
że najlepszą sceną jest scena umierania Niny, prawdziwa i zupełnie niepasująca
do całości przestawienia. Całą prawdę psuje pogrzebanie bohaterki w rozsuwanych
podestach, które mają lekkość słonia w składzie porcelany /czyt. psuja efekt
swoją topornością/. Zabrakło w tym szaleństwie jeszcze prawdziwej ziemi,
zapadni, opuszczania ciała… i kolaudacji!
W większości przedstawienia mamy
teatr ruchu. Dużo się dzieje, tłumy szerokim gestem opanowują całą przestrzeń
sceniczną. Jeśli w programach telewizyjnych dotyczących tańca jurorzy narzekają
na brak synchronizacji, to tutaj tego nie brakuje. Ruch, sekwencje muzyczne i
taneczne zajmują jakieś dwie trzecie całego przedstawienia. Tekstu jest
niewiele, na szczęście wszystko słychać. Psychologii postaci brak. Taki
samograj bez duszy.
Mamy na scenie kiczowaty
przepych, tłumy, nadmiar bieli, nadmiar ruchu, nadmiar muzyki, nadmiar
beznamiętnie podawanego tekstu, stąd daleko do gustownego cacka. Można odnieść wrażenie,
że jesteśmy na przedstawieniu operowym, tylko aktorzy nie potrafią śpiewać.
Na początku spektaklu postaci
wykonują falę ze zdjęć ułożonych na scenie, można było sądzić, że to jakieś
nawiązanie do fotek robionych samodzielnie i wrzucanych beznamiętnie na strony
portali społecznościowych. Zdjęć ogrom i nic z tego nie wynika. Potem mamy
rzucenie się w ogrom torebek, również wykonane są z nich fale, i też z tego nic
nie wynika. Dla wielu stos torebek to wspomnienie obozów z czasów II wojny światowej, ale czy
takie było zamierzenie reżysera?
Muzycznie nie można się nudzić.
Muzyka jest interesująca, czasami mamy wrażenie, że jesteśmy faktycznie
uczestnikami zabawy. Niesamowity Max Raabe broni najlepiej spektaklu, jeżeli
można w nim coś obronić.
Reżyser „bawi się” ruchem,
plastyką, ale do niczego to nie prowadzi. Ciekawa scena kąpieli z podtekstami
erotycznymi, wykorzystująca tiul jako imitację wody jest oderwana od całości.
Ten sam tiul pojawia się jako suknia bohaterki i brak w tym jakiejś ciągłości.
Może to najlepsze pomysły, jednak szkoda ich, kiedy nie są uzasadnione. Może
czasami najlepsze pomysły zostawić na później, na kiedyś.
Przyznać należy, że zespół
ruchowo bardzo dobrze sobie radzi. Trzy godziny działań scenicznych z przerwą
wytrzymują kondycyjnie.
Mam świadomość, że tekst ten jest
wielce niespójny, ale oddaje stylistykę przedstawienia. Kicz w pewien sposób kusi, przecież określa się go jako sztukę szczęścia. Zatem szczęśliwie było mi dane podziwiać piękną biel kostiumów, które nie traciły świeżości w miarę upływu scenicznego czasu i niczym perfekcyjna pani domu cieszyć się z udanego prania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz