Są dzieła, z których legendą nie
ma sensu walczyć. Na przykład musical pt. „Kabaret” należy do takich dzieł. W przypadku
„Producentów” jest nieco łatwiej, funkcjonują w naszej świadomości w mniejszej
skali. Ich filmowy pierwowzór jest mniej
znany publiczności. Rzadko też się zdarza, by dwa razy przenoszono na ekran ten
sam scenariusz, a jeszcze rzadziej by jego młodsza filmowa wersja była równie
dobra jak pierwowzór. Można rzecz, że jeśli każde pokolenie potrzebuje swojego tłumacza
Shakespeare’a, to każde pokolenie dostaje od Mela Brooksa nowych ‘Producentów”.
Może w tym tekście będzie
zbyt dużo porównań chorzowsko-rozrywkowych „Producentów” z ich nową
wersją filmową, gdyż filmowa wersja
zdominowana jest przez teatralność, sztuczność zdjęć studyjnych, niewielką
ilość plenerów, tym łatwiej znaleźć punkty wspólne lub rozłączne.
„Producenci” chorzowskiego Teatru
Rozrywki są bardzo dobrym musicalem. Jeśli ktoś świetnie się bawił podczas Rocky
Horror Show, to z dużym prawdopodobieństwem będzie bawił się i teraz.
W tamtym kultowym przedstawieniu, przedwcześnie zdjętym z afisza, aktorzy
świetnie bawili się konwencją. Tym razem bawią się również, co sprawia, że
publiczność bawi się jeszcze bardziej. Ale po kolei, mniej więcej.
Wstęp nie zachwyca i nie stanowi
wstępu do następującego później szaleństwa teatru w teatrze, pokazania
broadwayowskiego show-biznesu. Jest bardzo ubogi, lampiony-litery trzymane
przez zespół, które powinny tworzyć napisy nie spełniają swojego zadania, poza
tym chowanie ich w kosze na przodzie sceny nie ma żadnego uzasadnienia. Zupełne nieporozumienie.
Spotkanie z autorem „Wiosny Hitlera”
jest brawurowo poprowadzonym wątkiem. Śpiewanie i tańczenie polki jest majstersztykiem.
Aktor prowadzący tę rolę jest o wiele ciekawszy niż jego filmowy odpowiednik w
wykonaniu Willa Farrella. Nie przeszkadza w niczym ograniczona przestrzeń
sceniczna. Publiczność umiera ze śmiechu. Gdyby całe przedstawienie
funkcjonowało na podobnym poziomie energetycznym i reżyserskim, to chorzowski teatr
w finale eksplodowałby. Ta scena to cacko. Po jej zakończeniu widz czuje niedosyt.
Nie mam zastrzeżeń do zespołu
aktorskiego. We wszystkich możliwych obsadach spektakl się sprawdza. Max
Bialystock zarówno w wykonaniu nieżyjącego już Jacentego Jędrusika jak i Dariusza
Niebudka jest bardzo sprawnie zagrany. Scena śpiewania w celi ze zmianą
nastrojów w różnych cytatach wokalnych z wcześniejszych wydarzeń jest brawurowo
zinterpretowana, zarówno w głosie jednego i drugiego aktora słychać echo głosów Leo
Blooma, Ulli Swanson… W tym przypadku filmowy Nathan Lane został zdeklasowany! Dariusz Niebudek wykonuje mistrzostwo świata, nie wiem jak utrzymuje kondycję i głos przy serii kilku spektakli z dnia na dzień.
Ekipa Rogera rzuca na kolana. Duże
brawa za odwagę kostiumu, parodia Spodka oraz Pomnika Powstańców Śląskich jest
śmiałym zabiegiem, nie wiem czy w stolicy podobny zabieg mógłby zaistnieć. Roger
i jego towarzystwo śmieją się sami z siebie, aktorzy mają dystans do tego co
przedstawiają. Piosenka z tego wątku wywołuje śmiech od ucha do ucha. Po
wykonaniu tańca conga wszyscy znikają i znów czujemy niedosyt. Na szczęście
numer goni numer i po chwili jesteśmy zaskakiwani kolejnymi scenicznymi niespodziankami.
Podobnie funkcjonują jurne
staruszki, które miło oglądać, zwłaszcza w sekwencjach w których wcielają się w
nie tancerze. Przednia zabawa, gdyż przebrany facet zawsze śmieszy. Sprawna
reżyseria tłumów ze staruszkami, wychodzenie staruszek spod horyzontu, później
nawet udana choreografia nieco inspirowana filmem. Zabawnie i na temat. Chcemy więcej starczego szaleństwa. Pamiętam "staruszki" spadające ze sceny, ale ostatnio nie ma już tego podczas działań choreograficznych.
Scenę przesłuchania do premiery „Wiosny
Hitlera” trudno opisać, to trzeba zobaczyć, ten chaos, a jednocześnie
uporządkowanie. Główny choreograf z ekipy Rogera i jego arabesque, preparation, wąsik, defilada... napędza efekt komizmu Co postać, to lepsze gagi. Jeśli nawet zdarzają się zmiany
obsadowe, widz nie zauważa tych zmian, wszyscy sprawnie realizują zadania
aktorskie. Widownia zastanawia się czy przepona ma jakąś gwarancję, bo śmiech trudno opanować, scena się kończy, a śmiech zostaje.
No i w końcu premiera „Wiosny
Hitlera”. Kicz nad kiczami, zgodnie z formatem przedstawienia, chociaż to bardziej pasuje do telewizji. Symbole
niemieckiej kultury, militarne elementy, swastyki, nagie pośladki, ciekawa
choreografia, globus… pomieszanie z poplątaniem różnych stylistyk sztuki i
nagle finał, szkoda, że tak szybko. W tym przypadku nawet John Barrowman
musiałby wstać podczas oklasków, co czynią widzowie w Chorzowie. Piosenki zaśpiewane fantastycznie, wszystkie bez wyjątku. Choreografia jest najlepsza w tej części "Producentów", zespół taneczny energetyczny, wciąż bawią się parodią teatru w teatrze.
Obie aktorki grające postać
głównej bohaterki /Ulla Inga Hansen
Benson Yansen Tallen Hallen Svaden Swanson Bloom/ wypadają zjawiskowo. Do
twarzy im z "przedmuchaniem", "ruchankami" i innymi pomyłkami językowymi. Są atrakcyjne,
zmysłowe, seksowne. Sił nie brakuje im by podnieść Leo Blomma. Ciekawie tańczą
i pięknie śpiewają. Można na nie patrzeć godzinami. Szkoda, że w sukni z Rio de
Janerio tak krótko paradują na scenie.
Aktor grający Leo Blooma, w ostatnim czasie Sebastian Ziomek, przechodzi ciekawą przemianę na scenie, od nieśmiałej postaci z piskliwym głosem, po bardzo interesujące partie wokalne w dalszej części przedstawienia. Z przedstawienia na przedstawienie jest coraz bardziej ciekawy. Tak trzymać!
Aktor grający Leo Blooma, w ostatnim czasie Sebastian Ziomek, przechodzi ciekawą przemianę na scenie, od nieśmiałej postaci z piskliwym głosem, po bardzo interesujące partie wokalne w dalszej części przedstawienia. Z przedstawienia na przedstawienie jest coraz bardziej ciekawy. Tak trzymać!
I niestety coś nieco krytycznego na
koniec. Najlepsza taneczna scena w filmie, na deskach Teatru Rozrywki jest
najmniej efektowną sekwencją. Czyżby to wina braku umiejętności tanecznych
zespołu, zwłaszcza braków w tańcu stepowym? To chyba niemożliwe, ponieważ inne
sceny chorzowskich producentów mają się całkiem dobrze. Szkoda, że chorzowska
piosenka „Chcę zostać producentem” nie jest wyżynami choreografii, brakuje
schodów, nóg po szyję, dźwięku blach. Opisana scena broni się tylko muzyczną
formą. To na całość tego wątku za mało. Na szczęście taniec stepowy pojawia się w wykonaniu Barbary Duckiej, kiedy jako Ulla jest w globusie!
Na pewno ten spektakl zobaczę raz
jeszcze, czy ten tekst dopieszczę?
http://www.teatr-rozrywki.pl/repertuar/26.html?view=event
PS. Spektakl obejrzano jeszcze kilka razy i tekst nieco poprawiono.
PS. Spektakl obejrzano jeszcze kilka razy i tekst nieco poprawiono.
"niż jego filmowy odpowiednik w wykonaniu Willa Farrella" - proponowałbym jednak odniesienia do oryginalnego filmu z 1967 roku, a nie do remake'u, dużo słabszego.
OdpowiedzUsuń