środa, 11 lutego 2015

Być doskonałym jak producent, czyli "Producenci" w Teatrze Rozrywki.



Są dzieła, z których legendą nie ma sensu walczyć. Na przykład musical pt. „Kabaret” należy do takich dzieł. W przypadku „Producentów” jest nieco łatwiej, funkcjonują w naszej świadomości w mniejszej skali. Ich filmowy pierwowzór jest mniej znany publiczności. Rzadko też się zdarza, by dwa razy przenoszono na ekran ten sam scenariusz, a jeszcze rzadziej by jego młodsza filmowa wersja była równie dobra jak pierwowzór. Można rzecz, że jeśli każde pokolenie potrzebuje swojego tłumacza Shakespeare’a, to każde pokolenie dostaje od Mela Brooksa nowych ‘Producentów”.

Może w tym tekście będzie zbyt dużo porównań chorzowsko-rozrywkowych „Producentów” z ich nową wersją filmową, gdyż filmowa wersja zdominowana jest przez teatralność, sztuczność zdjęć studyjnych, niewielką ilość plenerów, tym łatwiej znaleźć punkty wspólne lub rozłączne.

„Producenci” chorzowskiego Teatru Rozrywki są bardzo dobrym musicalem. Jeśli ktoś świetnie się bawił podczas Rocky Horror Show, to z dużym prawdopodobieństwem będzie bawił się i teraz. W tamtym kultowym przedstawieniu, przedwcześnie zdjętym z afisza, aktorzy świetnie bawili się konwencją. Tym razem bawią się również, co sprawia, że publiczność bawi się jeszcze bardziej. Ale po kolei, mniej więcej.

Wstęp nie zachwyca i nie stanowi wstępu do następującego później szaleństwa teatru w teatrze, pokazania broadwayowskiego show-biznesu. Jest bardzo ubogi, lampiony-litery trzymane przez zespół, które powinny tworzyć napisy nie spełniają swojego zadania, poza tym chowanie ich w kosze na przodzie sceny nie ma żadnego uzasadnienia. Zupełne nieporozumienie.

Spotkanie z autorem „Wiosny Hitlera” jest brawurowo poprowadzonym wątkiem. Śpiewanie i tańczenie polki jest majstersztykiem. Aktor prowadzący tę rolę jest o wiele ciekawszy niż jego filmowy odpowiednik w wykonaniu Willa Farrella. Nie przeszkadza w niczym ograniczona przestrzeń sceniczna. Publiczność umiera ze śmiechu. Gdyby całe przedstawienie funkcjonowało na podobnym poziomie energetycznym i reżyserskim, to chorzowski teatr w finale eksplodowałby. Ta scena to cacko. Po jej zakończeniu widz czuje niedosyt.

Nie mam zastrzeżeń do zespołu aktorskiego. We wszystkich możliwych obsadach spektakl się sprawdza. Max Bialystock zarówno w wykonaniu nieżyjącego już Jacentego Jędrusika jak i Dariusza Niebudka jest bardzo sprawnie zagrany. Scena śpiewania w celi ze zmianą nastrojów w różnych cytatach wokalnych z wcześniejszych wydarzeń jest brawurowo zinterpretowana, zarówno w głosie jednego i drugiego aktora słychać echo głosów Leo Blooma, Ulli Swanson… W tym przypadku filmowy Nathan Lane został zdeklasowany! Dariusz Niebudek wykonuje mistrzostwo świata, nie wiem jak utrzymuje kondycję i głos przy serii kilku spektakli z dnia na dzień.

Ekipa Rogera rzuca na kolana. Duże brawa za odwagę kostiumu, parodia Spodka oraz Pomnika Powstańców Śląskich jest śmiałym zabiegiem, nie wiem czy w stolicy podobny zabieg mógłby zaistnieć. Roger i jego towarzystwo śmieją się sami z siebie, aktorzy mają dystans do tego co przedstawiają. Piosenka z tego wątku wywołuje śmiech od ucha do ucha. Po wykonaniu tańca conga wszyscy znikają i znów czujemy niedosyt. Na szczęście numer goni numer i po chwili jesteśmy zaskakiwani kolejnymi scenicznymi niespodziankami.

Podobnie funkcjonują jurne staruszki, które miło oglądać, zwłaszcza w sekwencjach w których wcielają się w nie tancerze. Przednia zabawa, gdyż przebrany facet zawsze śmieszy. Sprawna reżyseria tłumów ze staruszkami, wychodzenie staruszek spod horyzontu, później nawet udana choreografia nieco inspirowana filmem. Zabawnie i na temat. Chcemy więcej starczego szaleństwa. Pamiętam "staruszki" spadające ze sceny, ale ostatnio nie ma już tego podczas działań choreograficznych.

Scenę przesłuchania do premiery „Wiosny Hitlera” trudno opisać, to trzeba zobaczyć, ten chaos, a jednocześnie uporządkowanie. Główny choreograf z ekipy Rogera i jego arabesque, preparation, wąsik, defilada... napędza efekt komizmu Co postać, to lepsze gagi. Jeśli nawet zdarzają się zmiany obsadowe, widz nie zauważa tych zmian, wszyscy sprawnie realizują zadania aktorskie. Widownia zastanawia się czy przepona ma jakąś gwarancję, bo śmiech trudno opanować, scena się kończy, a śmiech zostaje.

No i w końcu premiera „Wiosny Hitlera”. Kicz nad kiczami, zgodnie z formatem przedstawienia, chociaż to bardziej pasuje do telewizji. Symbole niemieckiej kultury, militarne elementy, swastyki, nagie pośladki, ciekawa choreografia, globus… pomieszanie z poplątaniem różnych stylistyk sztuki i nagle finał, szkoda, że tak szybko. W tym przypadku nawet John Barrowman musiałby wstać podczas oklasków, co czynią widzowie w Chorzowie. Piosenki zaśpiewane fantastycznie, wszystkie bez wyjątku. Choreografia jest najlepsza w tej części "Producentów", zespół taneczny energetyczny, wciąż bawią się parodią teatru w teatrze.

Obie aktorki grające postać głównej bohaterki /Ulla Inga Hansen Benson Yansen Tallen Hallen Svaden Swanson Bloom/ wypadają zjawiskowo. Do twarzy im z "przedmuchaniem", "ruchankami" i innymi pomyłkami językowymi. Są atrakcyjne, zmysłowe, seksowne. Sił nie brakuje im by podnieść Leo Blomma. Ciekawie tańczą i pięknie śpiewają. Można na nie patrzeć godzinami. Szkoda, że w sukni z Rio de Janerio tak krótko paradują na scenie. 

Aktor grający Leo Blooma, w ostatnim czasie Sebastian Ziomek, przechodzi ciekawą przemianę na scenie, od nieśmiałej postaci z piskliwym głosem, po bardzo interesujące partie wokalne w dalszej części przedstawienia. Z przedstawienia na przedstawienie jest coraz bardziej ciekawy. Tak trzymać!

I niestety coś nieco krytycznego na koniec. Najlepsza taneczna scena w filmie, na deskach Teatru Rozrywki jest najmniej efektowną sekwencją. Czyżby to wina braku umiejętności tanecznych zespołu, zwłaszcza braków w tańcu stepowym? To chyba niemożliwe, ponieważ inne sceny chorzowskich producentów mają się całkiem dobrze. Szkoda, że chorzowska piosenka „Chcę zostać producentem” nie jest wyżynami choreografii, brakuje schodów, nóg po szyję, dźwięku blach. Opisana scena broni się tylko muzyczną formą. To na całość tego wątku za mało. Na szczęście taniec stepowy pojawia się w wykonaniu Barbary Duckiej, kiedy jako Ulla jest w globusie!

Na pewno ten spektakl zobaczę raz jeszcze, czy ten tekst dopieszczę?

http://www.teatr-rozrywki.pl/repertuar/26.html?view=event

PS. Spektakl obejrzano jeszcze kilka razy i tekst nieco poprawiono. 

1 komentarz:

  1. "niż jego filmowy odpowiednik w wykonaniu Willa Farrella" - proponowałbym jednak odniesienia do oryginalnego filmu z 1967 roku, a nie do remake'u, dużo słabszego.

    OdpowiedzUsuń