czwartek, 14 grudnia 2017

"Český díplom" wrocławskiej AST niczym czeski film.

Bardzo się cieszę, że w krakowskiej AST mogłem obejrzeć produkcję wrocławskiej filii. Nie jesteśmy zbyt często rozpieszczani możliwością obserwowania pracy studentów innych szkół teatralnych, najczęściej widujemy na scenach przy ul. Straszewskiego przedstawienia z Bytomia. To wielka szkoda. Łódzki festiwal Szkół Teatralnych mógłby mieć reedycje w innych miastach a krakowska AST powinna częściej odwiedzać się z dyplomami pomiędzy filiami. 

"Český díplom" to spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego. Zastanawiam się teraz na ile "na lalkach" zostało lalek? Na samym początku przedstawienia mamy nawet niejaki teatr lalek, nie wiem, czy to sygnał, że mamy do czynienia z wydziałem aktorskim, czy hołd dla czeskiego teatru lalkowego. Lalkarzom udało się nie ożywić materii trzymanej w dłoniach, rozumiem, że takie było zamierzenie, ale efekt mizerny.

Przyznam się, że to nie jest dobry teatr. Możliwe, że scenariusz w pierwszym czytaniu można było uznać za interesujący, ale w całym przedstawieniu zabrakło wyraźnej reżyserii, myśli przewodniej, wypełnienia całości. Otrzymaliśmy niewyraźne postaci, bez przekonującej gry aktorskiej, z kiepskimi partiami wokalnymi, a w końcu to aktorzy-lalkarze, którzy schowani za parawanem powinni zachwycić mnie głosowo. Może za wcześnie na żywy plan, a może za dużo tego żywego planu.

"Český díplom" to próba spojrzenia na czechosłowacką historię XX wieku poprzez opowieść o kilku niezwykłych postaciach z jej kultury i polityki. Krótkie historie, ledwie okruchy biografii, pokazują nam czeski świat i jego skomplikowaną historię w różnych, często tragikomicznych barwach" - czytamy w programie do przedstawienia. Dla mnie te okruchy to za mało, biografie spłaszczone, opowiedziane bez refleksji, jakby wszystko było śmieszną kreskówką o kreciku,  a przecież dotyczyły prawdziwych ludzi uwikłanych w system i własne przekonania, którzy przeżyli osobiste tragedie. Przyjęcie, że wszystko co czeskie jest śmieszne i powierzchowne nie wyszło najlepiej. Ta powierzchowność charakteryzowała to przedstawienie, kierując je ku nijakości. Do tego wrażenie infantylizmu wylewającego się ze sceny była rozczarowująca. Znam co najmniej jedną osobę z zespołu aktorskiego, którą widziałem już na zawodowej scenie, tam prezentowała dojrzałość sceniczną, a teraz jakby wróciła do nieumiejętności aktorskich.
 
Na scenie mamy typowy "czeski film": dużo zamieszania, nerwowość ruchu w jakimś rysunku na zasadzie powtarzalności, mieszające się stylistyki, niekonsekwencje w przedstawianiu postaci. Niektórzy z bohaterów dostali swój sceniczny kostium, inni grali w kostiumach mających przesłanie bycia uniformem, podbijającym wrażenie, że społeczeństwo to szara, mdła masa. Partie wokalne niezrozumiałe pod względem fonetycznym. Język czeski bywa śmieszny, ale jak się za niego zabieramy, to profesjonalnie. Zupełnie niepotrzebne sceny z nagością na scenie. Zupełnie niepotrzebne przerzucanie obrazu z kamery na telebim pokazujący kulisy i tworzące klamrę przedstawienia. 

Najciekawszą dla mnie częścią przedstawienia było pokazanie różnic kulturowych pomiędzy Polakami-katolikami a Czechami-ateistami, z użyciem prawie tych samych partii dialogowych, tylko w innym kontekście. Mam wrażenie, że kiedy aktorzy zaczęli wątek dotyczący wiary i niewiary weszli w jedyne prawdziwe rejestry emocji. To była najlepsza część aktorska. Nawet ci, którzy byli znużeni na widowni, ożywili się. 
______________________________
http://www.ast.wroc.pl/cesky-diplom

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz