Od premiery „Młodego
Frankensteina” minął już ponad sezon. Jest to przedstawienie, po którym czuje się niedosyt. Musical,
który bardzo przypadł mi do gustu. Może to już reguła, że chorzowskie
wersje sceniczne musicali sygnowanych przez Mela Brooksa dają gwarancję
sukcesu.
„Młody Frankenstein” zaskakuje
przede wszystkim grą aktorską. Dobór obsady dokonany niczym w hollywoodzkich czy broadwayowskich
produkcjach. Idealny.
Dariusz Niebudek jako Igor cały
czas w formie. Podziwiam go za wytrzymałość w cielesnej stylizacji,
wykrzywieniu, grymasach. Wiloletta Białk idealnie nadaje się do roli Elżbiety. Jest kobieca w każdym calu, niczym ikona stylu i celebrytka funkcjonuje w przedstawieniu, zachowując najwyższą klasę do momentu spotkania z Potworem. Wówczas traci głowę, zasady i zatraca się w miłości, przy naszej wielkiej aprobacie. Jej narzeczony Dr Frankenstein to rola wprost dla
Artura Swięsia. Tomasz Jedz jako Potwór rewelacyjny, szkoda, że tam mało
słyszymy jego wokal. Anna Surma jako Inga podoba się przez cały spektakl.
Jarosław Czarnecki jako Inspektor zaskakuje swoim prowadzeniem postaci.
Zapomina się, że to on. Pustelnik Adama
Szymury sprawnie zagrana perełka aktorska. I wreszcie Maria Meyer, która robi z
publicznością co chce, czasami ma nas naprawdę w garści. Jest zjawiskowa, od początku do końca przedstawienia.
Poniżej nieco w telegraficznym skrócie zapamiętane przeze mnie obrazy z akcji scenicznej, przyznam się, że już dawno widziałem to przedstawienie, ale w tym sezonie ponownie je obejrzę.
- zachwycająca scenografia –
statek, posiadłość dr Frankensteina, miasto...
- kostiumy, za walory wizualne i techniczne, ułatwiające szybkie zmiany garderoby w kulisach!
- charakteryzacja podkreślająca
grozę.
- animacja po miłosnych
uniesieniach Elżbiety i Potwora wykonanej ze smakiem i oczywiście klasą, bo to jednak dotyczy postaci Elżbiety.
- rewelacyjna piosenka Marii
Meyer pt. „Był mym facetem”/ He Vas My Boyfriend/. Aktorka sprawnie bawi się
tekstem, konwencją, ma dystans również do siebie. A kiedy puszcza oczko do
widza, widownia szaleje.
- wóz konny i konie! Prosty
pomysł, który wywołuje salwy śmiechu. Dodatkowo piosenka o bujaniu na sianie /"Roll
in The Hay"/, mistrzostwo!
- choreografia i opracowanie
ruchu dla scen zbiorowych oraz ilustracja do piosenek: "Nie dotykaj mnie"
i wariacji z duchami/przodkami.
- piosenka i układ do „Nie
dotykaj”! / Please Don't Touch Me/. Duża energia młodości na scenie.
Sukcesu nie byłoby również bez reżyserii,
którą na szczęście widać w tym spektaklu. Jest pomysł, jest energia, jest
show! Jest dużo odmładzającego śmiechu, aż żal opuszczać widownię.
I tylko jeden moment, który mnie nie zachwycił i
znów związany jest ze tańcem stepowym. Cały numer pt. "Puttin' on the Ritz”. Step martwy jak widoczne w tym numerze
kostiumy tancerek/truposzy. Choreografia, energia, tempo jak wyrwane z zupełnie innego przedstawienia. Przepraszam za te słowa, ale tak niestety to odebrałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz