poniedziałek, 30 listopada 2015

Forum Młodej Reżyserii - Kraków 2015.

Kiedy piszę niniejsze słowa, jest już po Forum i znane są wyniki jury. Niektóre nagrody mnie zaskoczyły, inne potwierdziły to co było mi dane oglądać. O gustach się nie dyskutuje. Wiadomo też, że inna grupa jurorów nagrodziłaby zupełnie co innego i tak by można bawić się w nieskończoność. 

Co mogę napisać, jako widz, który od czasu do czasu lubi zatracić się z Melpomeną? Co mogę napisać, widząc zaledwie kilka propozycji prezentowanych podczas forum?

"Mewa. Pięć sekund z Czechowa". Nie wiem z czego było tych pięć sekund? Z "Mewy" czy z Czechowa? Za krótkie, taka etiuda na którą zabrakło pomysłu. Fantastyczne kostiumy niczym z tygodnia mody w Londynie. Niektóre tak zakurzone, że przy uderzeniu w bark, unosił się pył, a przez widownie śmiech. Niezaplanowany komizm sytuacyjny. Nie wierzyłem żadnej postaci. Nie zobaczyłem myśli reżyserskiej, psychologii postaci. Przepiękna Roksana Lewak, która głosem zdominowała przestrzeń i partnerów scenicznych. Bartosz Ostrowski już z mocną osobowością sceniczną, która pozwala mu funkcjonować bez tekstu. Niepotrzebnie dano mu tekst. Czar prysł kiedy odezwał się. Karol Kubasiewicz i Agata Woźnicka, jeszcze niedawno tacy zjawiskowi w "Samobójcy", a tutaj gdzieś na krawędzi słyszalności i pewności swojej postaci. Ciekawe ustawienie "choreograficzne" trójkąta, za mocne pocałunki. Niepotrzebne plucie, pierwsze może i uzasadnione tekstem, ale kolejne? Ogólnie wynudziłem się.

"Wystarczy raz odjechać". Żałuję, że nie odjechałem, ale nie było źle. Może obyło się bez artystycznych uniesień, ale przynajmniej tym razem było to zrozumiałe przedstawienie. Tomasz Kollarik dobrze poprowadzony aktorsko, chyba jego najlepsza rola jak dla mnie. Jakaś historia postaci, rozumienie jej motywacji i wyborów. Monika Frajczyk, zjawiskowa, zwierzę sceniczne, potrafiąca reagować na dzianie sceniczne, od razu skomentowała uderzenie aktora w reflektor! Marcin Sztendel z donośnym głosem nie za bardzo odnalazł się w tej studyjnej przestrzeni. Uważam, że bardziej nadaje się do klasyki i nie straszne mu będą sceny ustawione pod horyzontem. Usłyszą go nawet na jaskółce. Może bym odjechał, gdyby było nieco więcej tego "Roberto Zucco". Niedosyt Koltesa.

"Minimum". Eksperyment, który mnie nie zaskoczył. Owszem, w dobie gromadzenia dóbr, które są "zamiast", pomysł wydawał się interesujący, ale mnie zabrakło wyników końcowych i programów naprawczych czy innych wypadkowych. Warstwa filmowa ciekawsza od improwizowanej. Chociaż nie wiem, jak nazwać to, co przedstawiono w żywym planie. Może "zaplanowana improwizacja"? Eliza Borowska, Tomasz Chrapusta zupełnie zniknęli w bieli stworzonej przestrzeni. Szkoda. Mogło być ciekawie.

"Trzy siostry". Trudno mi stwierdzić, co obroniło ten spektakl, reżyseria i dojrzałe aktorstwo? Na ile wygrał pomysł a ile pomysły wniosły aktorki. Dobry reżyser potrafi również umiejętnie dobrać zespół aktorski.  Najlepszy spektakl, który widziałem podczas Forum. Dobre ustawienie postaci, którym się wierzy. Zabieg postarzenia głównych bohaterek o kilka dekad uatrakcyjnił znany klasyczny tekst. Bardzo dobra gra Marii Maj, jakby żyła od dawna w swojej roli. Słuchała swoich partnerek scenicznych i żywo reagowała. Magdalena Kuta przez większą część przedstawienia leżąca na łóżku tyłem do publiczności, grająca schorowaną postać, jednym gestem potrafiła przekazać swój komunikat do sióstr, nadal nie pokazując twarzy. To już mistrzostwo. Olga Stokłosa dorównywała swoim koleżankom. To był nie tylko spektakl, który był zrozumiały fabularnie, to był również spektakl, w którym zrozumiałe było wypowiadane słowo. Gra aktorska z najwyższej półki. Za stroną internetową: "Doświadczenie, wrażliwość, znajomość warsztatu - i siebie nawzajem – pozwalają tym trzem dojrzałym aktorkom na niezwykły koncert – pozbawiony gwiazdorstwa. a nam, widzom, dają szczególne doświadczenie poznania tego niby znanego tekstu w innym kontekście." Spektakl pozbawiony gwiazdorstwa ale z gwiazdami polskiej sceny.

"Hymn do nocy". Na ile to Gardzienice, na ile sympozjum czy inny projekt. Zawsze Gardzienice kojarzyły mi się ze śpiewem i antropologią kulturową. Tym razem dostaliśmy liryczny teatr w śpiewach i tiulach oraz w kontrze nowoczesność przemówień. Śpiew aktorek bardzo dobry. Pozostałe rzeczy nijakie. Maciejowi Sajurowi mikrofon przeszkadzał, nie rozgrzał się podając tekst, nie wierzyłem nie tylko jemu, ale wszystkim kwestiom mówionym. Nie wiem jak nazwać tę propozycję? Rozczarowaniem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz