Po lekturze podsumowania ubiegłego
sezonu w miesięczniku Teatr nr 9/2018, czyli rubryki: „Najlepszy,
najlepsza, najlepsi w sezonie 2017/2018”, dotarła do mnie smutna
prawda, że jako widz widziałem niewiele z tego co najciekawsze.
Zobaczyłem, co zobaczyłem, opisałem na blogu to, co opisałem.
Śmiem nieśmiało przypuszczać, że z oceniającymi ubiegły sezon
widziałem wiele, ale finalnie rozbiło się o gusta.
Po lekturze podpisuję się pod
słowami, które zacytuję poniżej. Obie wypowiedzi dotyczą
kategorii - rozczarowanie sezonu:
- „Może poczucie flauty? Że polski teatr, ten społecznie zaangażowany, mający chęć mówienia o rzeczywistości, osiadł na estetycznej i myślowej mieliźnie. Że reżyserzy albo powtarzają za rzeczywistością, albo robią po raz kolejny swoje stare spektakle. A młode pokolenie zamyka się w hipsterskich gettach spektakli-performansów i spektakli-eventów. Ale mogę być też być po prostu już starym dziadem i nie dostrzegać potencjału...” /Aneta Kyzioł/.
- „Rozwścieczająco infantylna skłonność współczesnego teatru do wciągania na scenę widza i wyprawiania z nim różnych brewerii, czasem marnie śmiesznych, czasem głupio upokarzających. Dotychczas była to raczej domena cyrkowych clownów” /Jacek Sieradzki/. Od siebie dodałbym jeszcze, o czym pisałem wielokrotnie, wpychanie widzowi mikrofonu w usta, co przynosi najczęściej podobne skutki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz