wtorek, 1 kwietnia 2014

Ze zjawiskiem przystanek podwójny było mi się spotkać po raz pierwszy w Krakowie. Jako osobę z prowincji, zaskoczyła mnie wielkomiejska organizacja potoków pasażerskich. Tam skąd pochodzę, zatoczki przystankowe nie są zbytnio długie, kiedy przyjeżdża autobus sytuacja wygląda leniwie, dopiero przyjazd kilku autobusów, w tak zwanym stadzie, uaktywnia typ sportowca wśród pasażerów. Fakt, że nie mieszczą się wszystkie w zatoczce, nie oznacza, że nie otworzą drzwi i będą czekać na dogodniejszą pozycję dla pasażerów. W takim przypadku rozpoczyna się nie tyle walka z czasem, ale walka z przestrzenią. Pokonanie kilkudziesięciu czasem metrów przez osoby podążające w kierunku autobusów ukierunkowanych na różne cele wygląda jak plan filmowy z dobrą reżyserią tłumów. Niestety, czasami zdarzają się wypadkowe, ktoś nie zdążył wsiąść do autobusu, kierowca nie poczekał, chociaż jego linia autobusowa kursuje raz na kilka godzin. To potwierdza moje przypuszczenia, że Kraków jest sennym miastem, bez zbędnych nerwów, a społeczeństwu żyje się sielsko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz