Kolejny spektakl
zrealizowany przez Teatr Mumerus i Wiesława Hołdysa, który
sprawia, że wszelka wiedza staje się znikoma a umiejętność formułowania zdań umyka. Zmierzyć się z tym spektaklem to naprawdę
otworzyć drzwi do własnego umysłu. Na razie jestem na etapie
poszukiwania klucza do tych dwrzi.
Skorzystam niczym
doktorant z tekstów już umieszczonych na stronie internetowej
teatru i nawiążę z nimi dialog:
"Surrealizm
spektaklu (...) nawet, jeśli do końca tego nie rozumiemy, to chcemy
tam być" – to jeden z niewielu momentów w moim życiu, kiedy
patrząc na scenę, chciałbym na niej być. Cieszę się, że w tej
teatralnej uczcie niczym ze świata bogów, bo widzimy interesujący
akt twórczy, mogę uczestniczyć jako widz.
"Po jakimś czasie
możemy się zorientować, że najważniejsze są tu właśnie
zdjęcia. Postaci pozują w nieskończoność. Przy tym mdleją,
upadają, potykają się, mają nieskoordynowane ruchy. Są
perfekcyjnie niedoskonałe i przez to upiorne" – właśnie, ta
perfekcja ruchu zachwyca, zwłaszcza przy marszu kobiet, nie wiem w
jaki sposób reżyser osiągnął taki mistrzowski poziom. Jeśli były
to tysięczne repetycje, warto było przez nie przejść.
W porównaniu z
poprzednimi produkcjami Mumerusa, można zauważyć tu kilka różnic.
Przede wszystkim – mamy tu więcej niż zwykle aktorów. Mumerus
przyzwyczaił nas do maksymalnie czterech osób naraz na scenie,
tutaj mamy ich natomiast dwa razy więcej" – reżyser sprawił
mi wielka niespodziankę, do grupy doskonałych dojrzałych aktorów,
dodał młodsze pokolenie, które w większości znane jest z "Pieśni
gminnej". Połączenie dwóch światów, w różnych kontekstach
broni się całościowo. Wiesław Hołdys nie przedobrzył, znalazł
złoty środek dla swojego fotograficznego pomysłu.
"Utrzymany w
kolorach sepii i szarości, świetny spektakl „To nie są drzwi.
Kodycyl fotografji" ciężko jest tak naprawdę opisać. Postaci
z międzywojennych fotografii ożywają, wytrwale pozują, sami robią
światu i ludziom mnóstwo własnych, analogowych zdjęć, żeby
ostatecznie zniknąć za barykadą. Realizm dosłownie ich
przytłacza, a zdjęcia są niemal jak wyrok śmierci" – ale
to wyrok śmierci tylko sceniczny, postaci pozostają w naszej
pamięci na długo, zwłaszcza te postaci, które swoją "twarzością"
wywołują deszcze emocji: Anna Lenczewska pięknością, Jan
Mancewicz zjawiskowością.
"To, co jako
pierwsze rzuca się w oczy (...) to piękne kostiumy i pomalowane
twarze aktorów. Niby to nic nowego w tym teatrze, ale nadal uwodzi
mnie z taką samą mocą. Uwielbiam tego rodzaju estetykę i dopiero
widząc ją, zdaję sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakuje. Między
innymi za sprawą takich zabiegów przenosimy się na godzinę do
innego świata" – ten świat jest wciąż kuszący i
uzależnia.
W tym świecie poniekąd
umierania i znikania jest również świat, który kojarzy mi się z
filmami Federico Felliniego przez wprowadzenie nie tylko postaci ze
świata cyrku, ale niejakiego żywiołowego chaosu.
Wiem, że ten tekst nie
jest doskonały i przepraszam za to zespół tworzący spektakl oraz
czytelników. Ten tekst "podsumuję jednym z szeptów [z]
widowni: „- Jak się skończy, to powiesz mi o co w tym chodzi? –
Ale ja nie wiem” - ja też jeszcze tego nie wiem, ale czuję to, to co
jest do odkrycia. Może odnajdę to w adnotacji, zapiskach na drugiej stronie
fotografii, a może dopiero po drugiej stronie?
___________________________________________
http://www.mumerus.net/index.php?action=spektakle
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz