I znów o Krakowskim Teatrze KTO. Ostatnia premiera to "Chór sierot", spektakl ciekawy, nieco totalny, na pewno bliżej mu do "Ślepców" niż do "Ronda", ze względu na formę oraz przesłanie lub przesłania. Już w trakcie trwania przedstawienia rodziły się różne skojarzenia, czasami wykluczające się, ale przecież to jest piękne w teatrze, że niczym poezja, można go ciągle na nowo interpretować.
Hałas. Męczące dźwięki ulicy, klaksony witają nas w korytarzu prowadzącym na widownię. Po chwili staje się to męczące. Do tego mocne światła, które atakują oczy. Nasze zmysły zostają obezwładnione, zaczynamy poruszać się niczym dzieci we mgle, niczym sieroty, które poznamy za moment. Ciekawy zabieg, trochę denerwujący po ciężkim dniu pracy. Sieroty zanim zaludnią scenę, stapiają się z nami. Szkoda, że jest tak mało miejsca, żeby zobaczyć wszystkie z nich. Po chwili pojawia "zarząd": sam dyrektor tego miejsca, z teczką w dłoni, urzędnik, nie-urzędnik /w tej roli po warunkach Dyrektor Teatru KTO Jerzy Zoń/, wraz z nim pojawiają wychowawczynie-urzędniczki-strażniczki... Lustrują sieroty stojące w korytarzu oraz nas. Potęgują nastrój zagubienia. Są bardzo pewne siebie, a przede wszystkim emanuje z nich wszechwładza i wszechwiedza o przyczynach i skutkach. Dopiero po kilu minutach działań aktorskich jesteśmy wpuszczeni na widownię.
Widownię przedziela scena, po dwóch stronach jesteśmy my, widzowie, nie możemy nadal czuć się bezpiecznie, ciągle jesteśmy pod obserwacją, wspomnianego "zarządu" oraz widzów z przeciwnej strony. Pomiędzy nami konstrukcja: stół, dach świata, niebo, podest, wybieg dla modelek? Ustrojstwo piękne i zimne, metal prawie doskonały, mogący nieść skojarzenia z monolitem i planetą małp.Inne skojarzenie związane było z maszyneria paryskiego kabaretu Lido i tańca czarnych panter, sieroty czasami stawały się panterami, aby przeżyć.
Kiedy sieroty pojawiają się po raz pierwszy w grupie, przede wszystkim widać ich przerażone oczy, te oczy będą nam towarzyszyć większość czasu. Nawet jeśli któreś z nich stanie się na moment liderem grupy, strach pozostaje, władza nie trwa przecież wiecznie. Grupa nie daje im bezpieczeństwa. To zamknięty świat, być może faktycznie jakiś sierociniec, mikroskopijna społeczność, w której każdy walczy o przetrwanie, czasami bywa zezwierzęcony, to świat z własnym rytuałem zachowań seksualnych. Na tym wszystkim starają się zapanować wspomniane urzędniczki-strażniczki. Jeśli są wychowawczyniami, to wykonują wiele niepedagogicznej roboty, a przede wszystkim nie poskramiają własnej seksualności. Wychowawczynie wykonują zadania aktorskie często symultanicznie, ale to dwa różne charaktery. Postać Marty Zoń jest bardziej okrutna, czasami sadystyczna, natomiast postać Grażyny Srebrny-Rosa bardziej pretenduje ku dobroci, jest osobą zagubioną w systemie, w którym przyszło jej działać.
Widownię przedziela scena, po dwóch stronach jesteśmy my, widzowie, nie możemy nadal czuć się bezpiecznie, ciągle jesteśmy pod obserwacją, wspomnianego "zarządu" oraz widzów z przeciwnej strony. Pomiędzy nami konstrukcja: stół, dach świata, niebo, podest, wybieg dla modelek? Ustrojstwo piękne i zimne, metal prawie doskonały, mogący nieść skojarzenia z monolitem i planetą małp.Inne skojarzenie związane było z maszyneria paryskiego kabaretu Lido i tańca czarnych panter, sieroty czasami stawały się panterami, aby przeżyć.
Kiedy sieroty pojawiają się po raz pierwszy w grupie, przede wszystkim widać ich przerażone oczy, te oczy będą nam towarzyszyć większość czasu. Nawet jeśli któreś z nich stanie się na moment liderem grupy, strach pozostaje, władza nie trwa przecież wiecznie. Grupa nie daje im bezpieczeństwa. To zamknięty świat, być może faktycznie jakiś sierociniec, mikroskopijna społeczność, w której każdy walczy o przetrwanie, czasami bywa zezwierzęcony, to świat z własnym rytuałem zachowań seksualnych. Na tym wszystkim starają się zapanować wspomniane urzędniczki-strażniczki. Jeśli są wychowawczyniami, to wykonują wiele niepedagogicznej roboty, a przede wszystkim nie poskramiają własnej seksualności. Wychowawczynie wykonują zadania aktorskie często symultanicznie, ale to dwa różne charaktery. Postać Marty Zoń jest bardziej okrutna, czasami sadystyczna, natomiast postać Grażyny Srebrny-Rosa bardziej pretenduje ku dobroci, jest osobą zagubioną w systemie, w którym przyszło jej działać.
Kim są sieroty? Głosem ostatnich wydarzeń związanych z różnymi skandalami. Naszym społeczeństwem post-homo-sovieticus, zatem naszym odbiciem? Przecież coraz trudniej odnajdujemy się w socjotechnicznym świecie, gdzie od żłobka trwa wyścig szczurów. Reprezentują świat, w którym uczucia zamienione są na odczucia i to wersji hard! Jeśli ktoś ma szturchnąć, to uderzy, jeśli ktoś ma pocałować, to opluje.
Kim są urzędniczki-strażniczki? I dlaczego znikają w finale? Odchodzą niczym bogowie, zostawiają swoich wyznawców samym sobie? Kiedy sieroty pozostają same, stół zostaje rozświetlony niczym granice nieba. Jak odczytywać ten znak? Jako kryzys wiary czy systemu? A może do pragmatycznej umiejętności odejścia na śmietnik historii, kiedy nie radzimy sobie z rzeczywistością?
W spektaklu nie ma słów, są same dźwięki muzyki i głosy aktorów. Wszystko jest czytelnie przedstawione, poziom skupienia przy działaniach grupowych ruchowych, a tych jest naprawdę wiele, emanuje z poziomu sceny na widownię. Bywamy tym zmęczeni. Niektóre ustawienia balansują na działaniach kaskaderskich.
Bardzo piękna jest scena kołysania urzędniczek-strażniczek przez zasypiające sieroty. W kontrze do zimna stali i zimna stworzonego świata. Również scena z jabłkami wydaje się być wstępem do ogólnoludzkiej czułości, niestety, staje się początkiem teatru okrucieństwa.
Myślę, że sięgnę po ten spektakl jeszcze niejednokrotnie. Jeśli ktoś widział wcześniejszy o ponad dekadę spektakl "Sceny z życia Mitteleuropy" Teatru Provisorium, to w "Chórze sierot" odnajdzie jego stylistyczną kontynuację.
Kim są urzędniczki-strażniczki? I dlaczego znikają w finale? Odchodzą niczym bogowie, zostawiają swoich wyznawców samym sobie? Kiedy sieroty pozostają same, stół zostaje rozświetlony niczym granice nieba. Jak odczytywać ten znak? Jako kryzys wiary czy systemu? A może do pragmatycznej umiejętności odejścia na śmietnik historii, kiedy nie radzimy sobie z rzeczywistością?
W spektaklu nie ma słów, są same dźwięki muzyki i głosy aktorów. Wszystko jest czytelnie przedstawione, poziom skupienia przy działaniach grupowych ruchowych, a tych jest naprawdę wiele, emanuje z poziomu sceny na widownię. Bywamy tym zmęczeni. Niektóre ustawienia balansują na działaniach kaskaderskich.
Bardzo piękna jest scena kołysania urzędniczek-strażniczek przez zasypiające sieroty. W kontrze do zimna stali i zimna stworzonego świata. Również scena z jabłkami wydaje się być wstępem do ogólnoludzkiej czułości, niestety, staje się początkiem teatru okrucieństwa.
Myślę, że sięgnę po ten spektakl jeszcze niejednokrotnie. Jeśli ktoś widział wcześniejszy o ponad dekadę spektakl "Sceny z życia Mitteleuropy" Teatru Provisorium, to w "Chórze sierot" odnajdzie jego stylistyczną kontynuację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz